Bez rozgrzewki. Bo kompot był zawsze…

Trzeba założyć, że wywołane pandemią zamieszanie z powołaniami do narodowych reprezentacji na mecze eliminacji mistrzostw świata będzie się tylko nasilać.


Zasadnie – albo i nie – kluby, z których wywodzą się reprezentanci poszczególnych krajów, zaczną grać – już grają – straszakiem COVID-19 na wszelkie możliwe strony. Niby w imię interesów samych zawodników, ale przede wszystkim w imię swoich interesów, co zamyka się w zasadzie, że „klub płaci, więc klub żąda”. Ergo: stawia warunki, wymusza, szantażuje. W istocie – zagrożeniem utratą zdrowia w dzisiejszych czasach łatwo jest szantażować.

Ofiarą tego wszystkiego – na szeroką skalę – mogą się stać eliminacje mistrzostw świata 2022. Francuzi już zapowiedzieli, że nie puszczą na mecze eliminacji graczy cudzoziemskich, jeśli ci mieliby grać poza Unią Europejską. Czyli – Arkadiusz Milik do Anglii nie pojedzie, bo jak wiadomo Wielka Brytania (a wraz z nią oczywiście Anglia) na UE się wypięła.

Trzeba założyć, że takich ofiar będzie tylko przybywać. Na najbliższej nam liście do odstrzału są jak wiadomo Robert Lewandowski i Krzysztof Piątek, którzy po powrocie do Niemiec z reprezentacyjnego wyjazdu do Anglii musieliby się poddać 10-dniowej kwarantannie. Czy Bayern (i Hertha) pozwoliłyby sobie na taki luksus? I czy Lewandowski – w obliczu szansy na doścignięcie Gerda Muellera w liczbie strzelonych w jednym sezonie bramek – będzie w stanie z niej zrezygnować; o ile w ogóle pozwolą mu stanąć przed takim dylematem?

Tego typu pytań w krajach-uczestnikach eliminacji MŚ pojawia się całe mnóstwo. A pytaniem zasadniczym będzie to, czy na naszych oczach nie wali się przypadkiem sportowy ład, do którego przez dziesiątki lat przywykliśmy, od którego odejścia w swoich wyobrażeniach o przyszłości nigdy nie braliśmy pod uwagę, bo… zawsze był kompot (to z kawału o Jasiu, który od urodzenia się nie odzywał, a na pytanie, dlaczego odezwał się dopiero w wieku 7 lat, przy obiedzie, odparł, że przecież zawsze był kompot).

Rzecz jasna, mowa tu o demolce wszelkich terminarzy i kalendarzy (patrz odwołane w ubiegłym roku igrzyska olimpijskie w Tokio, z którymi wciąż nie wiadomo, co będzie), ale również o możliwym totalnym zakłóceniu układu sił zwłaszcza w grach zespołowych. Właśnie na skutek krajowych, regionalnych czy lokalnych przepisów zabraniających tego i tamtego, na czele z przemieszczaniem się. Pandemią przecież można wytłumaczyć wszystko, również sportowe egoizmy. Choć trudno też zapomnieć o interesach, których w sporcie jest pod dostatkiem.

No więc wali się dotychczasowy ład, ale tak to już jest, że jeśli jedni na tym tracą, to inni zyskują. A tracą kraje i narodowe federacje, zyskują natomiast kluby, które notabene od dłuższego czasu – w piłce nożnej zwłaszcza – rościły sobie pretensje do dyktatu i przejmowania czego się da, ze szczególnym uwzględnieniem kasy. Czy to dobry trend?

Nigdy nie byłem zwolennikiem spiskowych teorii dziejów – cokolwiek pod tym sformułowaniem rozumieć – ale czas, w którym przyszło nam żyć, produkuje ich tyle, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, czy któraś z nich nie zawiera jednak ziarna prawdy. Uporczywie na przykład pojawia się pytanie, czy jeszcze rządzą nami rządy narodowe, czy już ponadnarodowe korporacje, w tym… farmaceutyczne? I jak dalece te rządy ulegają presji korporacji?

Może człowiek głupieje w tym wszystkim, ale jakoś trudno uciec od konstatacji, że sport, z piłką nożną na czele, również stał się elementem rozgrywki, w której chodzi o coś znacznie więcej niż strzelenie rywalowi jednego gola więcej.

Przypomniała mi się spektakularna sytuacja z 1985 roku. Nazajutrz po tragicznym finale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych na stadionie Heysel w Brukseli (39 ofiar śmiertelnych, Juventus – Liverpool 1:0) Zbigniew Boniek rozegrał w Albanii mecz eliminacji mistrzostw świata 1986 i strzelił tam zwycięską bramkę. Do Tirany przemieścił się prywatnym samolotem właściciela Juve…


Czytaj jeszcze: Trzech na środku i wahadła

Nietrudno sobie wyobrazić, że dzisiaj też dałoby się tak wszystko zorganizować, by kadrowiczów i ich otoczenie na nic nie narażać, odstępując od reguł, które może dobre (korzystne) są dla ludzkich mas, ale niekoniecznie dla sportowców, by o samej idei sportu nie wspominać.

Można przyjąć, że jeśli będziemy kroczyć tym pandemicznym śladem, to zamiast Kataru 2022, będziemy mieli kabaret. Ale taki rozciągnięty na lata; i który nigdy nikogo nie będzie bawić.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus