Bez rozgrzewki. Brożek pod broń, głowa w piasek

Ten pierwszy rychło przywdział garnitur dyrektora klubu, ten drugi nie wiedział, co w najbliższych tygodniach i miesiącach będzie robić; na konferencji prasowej, na której ogłoszono rozstanie z nim i z „Głową”, przyznał tylko, że na razie nie ma żadnych propozycji.

No i wreszcie pojawiła się… z Wisły, od trenera Macieja Stolarczyka, który po 11 latach znalazł się na dobrze sobie znanym obiekcie. Powrót Brożka ogłoszono wczoraj, ale sam szkoleniowiec przyznał, że przysposobienie doń do gry trwa już od dobrych kilku tygodni. W końcu trudno wskoczyć na ekstraklasowe boiska, choć okrutnie one toporne, tak od razu, po długiej labie.

Ciekawe w tym wszystkim jest to, że ogłoszenie aktu powoływania „Brozia” pod broń następuje w momencie, w którym Wisła gra relatywnie atrakcyjną piłkę, a przy okazji – przynajmniej chwilowo – skuteczną. Taką, która pozwoliła na objęcie przodownictwa w tabeli. Spyta zatem ktoś, jakie jest uzasadnienie sięgnięcia po tego 35-letniego już piłkarza, namówienie go do powrotu, a w sumie nakłonienie go do podjęcia kolejny raz sporego wysiłku fizycznego?

Szerszej odpowiedzi na to pytanie chwilowo raczej nie otrzymamy. A to dlatego, że właśnie niemal całe krakowskie środowisko dziennikarskie postanowiło zbojkotować rutynową konferencję prasową – zwaną tam z bliżej nieznanych względów #WiślackiTweetup – pani prezes Wisły, Marzeny Sarapaty. Bojkot wziął się z tego, że pani prezes… zbojkotowała dziennikarzy chcących poznać jej komentarz w związku z głośnym reportażem w programie „Superwizjer” TVN-u, odnoszącym się do związków kierownictwa krakowskiego klubu (czy raczej w ogóle – klubu) ze światem przestępczym.

Kierując się „spiskową teorią dziejów”, można byłoby przyjąć, że ogłoszenie powrotu Brożka do składu Wisły miało niejako zdominować ów #WiślackiTweetup, i w swej sensacyjnej wymowie przykryć tematy przykre (niewygodne) dla kierownictwa Wisły, i całej Wisły. O ile jednak teorię spiskową odrzucamy, o tyle milczenie pani prezes należy potraktować jako próbę schowania głowy w piasek. To o tyle dziwne, że jako prawniczka doskonale wie, że przed problemem – tym pseudokibicowsko-kryminalnym problemem – długo nie da się uciekać czy też go przeczekiwać. On bowiem z uporem wraca i coraz więcej kosztuje, o czym zresztą wiedzą nie tylko w Krakowie, ale i niemal wszędzie w piłkarskiej Polsce.