Bez rozgrzewki. Być jak trener Tomasz Kryk

Kajakarstwo należy do tych dyscyplin, które budzą się w powszechnej kibicowskiej świadomości raz na cztery lata, czyli przy okazji igrzysk olimpijskich; pomińmy ten szczegół, że Rio od Tokio dzieliło pięć lat, a Tokio od Paryża (mamy nadzieję) trzy.


Właśnie na ogół przy okazji igrzysk poznajemy nazwiska naszych reprezentantów i ich trenerów. Jest jeszcze ten dość istotny warunek, że muszą być medale, w innym przypadku dyscyplina przemyka prawie niezauważona.

Z kajakami jest inaczej, bo od lat z każdych igrzysk przywozimy trofea. Precyzyjniej – przywożą je głównie panie dowodzone od 2009 roku przez Tomasza Kryka. Ale trzeba być trochę bardziej „w środku”, by pamiętać, w jakich konkurencjach te medale były zdobywane i kto – z imienia i nazwiska – je zdobywał. Nagle więc pojawia się pełna zdumienia konstatacja, że tyszanka, Karolina Naja, ma już w dorobku cztery olimpijskie krążki, stając się jedną z najbardziej utytułowanych polskich olimpijek, albo że katowiczanka (choć urodzona w Bielsku-Białej) Justyna Iskrzycka wskoczyła do składu brązowej w Tokio czwórki w ostatniej chwili, gdyż Katarzyna Kołodziejczyk złamała rękę.

W tym momencie napięcie rośnie, ponieważ na scenę wchodzi wspomniany trener Kryk. Na początku swojej pracy z kajakarkami musiał być poniekąd poganiaczem niewolników (do Londynu 2012), potem bardziej ojcem i nauczycielem (do Rio de Janeiro 2016), wreszcie przyjacielem i pomocnikiem (do Tokio 2020, czyli 2021). Z jego opowieści wyłaniają się obrazy, na których widok przeciętny kibic robi wielkie oczy, a uprawiający inne dyscypliny, a szczególnie zespołowe, w których stopień rozpieszczenia jest nie do ogarnięcia, żachną się z niedowierzaniem. Bo morderczy trening morderczym treningiem; do niego dochodzą niekończące się zgrupowania połączone z dalekimi wyjazdami. A na nie – jeśli się da – trener Kryk jeździ busem, zabierając na pokład kilogramy kiszonych ogórków i kapusty, „bo odporność rodzi się w jelitach”. Już widzę, jak piłkarze reprezentacji Polski wsuwają przed meczem wiezione z kraju ogórki i kapustę; już widzę piłkarskiego trenera jednego z drugim, jak wsiada do klubowego czy PZPN-owskiego busa, by jechać z takim towarem przez pół Europy. Albo i całą. Ot, takie to odcienie sportu.

Trener Kryk jednak nie narzeka, choć – powiada – że „ jak oglądam reprezentację Nowej Zelandii, Niemiec i inne, to myślę – nie ma miejsca na bylejakość. Od wyżywienia po całą logistykę i organizację”.

Jest oczywiste, że sam podejmuje wszelkie wysiłki, by tej bylejakości w polskiej kadrze nie było, bo gdyby była, to albo on już dawno nie byłby jej trenerem, albo o olimpijskich medalach moglibyśmy wyłącznie marzyć.

Ale jest jeszcze coś w słowach tego szkoleniowca, co mocno daje do myślenia. Mianowicie chciałby tego, żeby go ktoś w Ministerstwie Sportu rozliczał; żeby wymagał napisania czegoś na kształt raportu czy podsumowania wykonanej pracy i jej efektów; żeby odbywały się debaty, z których coś wyniknie; żeby to nie skończyło po miesiącu, dwóch czy trzech; żeby od czasu do czasu mógł się spotkać z ministrem, a ostatnim, który uczynił mu ten zaszczyt (?), był Witold Bańka. Ani chybi – musiało to być ze dwa lata temu, zanim Witold Bańka stanął na czele WADA.

Czy można wnosić z tego, że w Ministerstwie Sportu za bardzo sportem się nie interesują? A przynajmniej nie interesują się problemami zawodników, trenerów, logistyką, sprzętem? A może po prostu na co dzień nie interesują się dyscyplinami, o których głośno jest wyłącznie przy okazji imprez czterolecia, czyli igrzysk?

Ludzie kajaków – jak było widać w Tokio i wcześniej – dają sobie radę. W innych dyscyplinach znajdujących się w programie igrzysk najwyraźniej nie. Na przykład w siłowych, kiedyś bardzo znaczących w hierarchii polskiego sportu (dżudo, boks, zapasy, podnoszenie ciężarów), w których – licząc na okrągło – jest do zdobycia kilkaset medali.

Czy zatem w ich przypadku nie trzeba takiej debaty, takich sprawozdań, tłumaczenia (się) albo po prostu inspirującej refleksji, czego tak bardzo chciałby trener Kryk? A może po prostu trzeba czystek (w sportowych związkach, ale i w ministerstwie), by za trzy lata, w Paryżu, nie obudzić się po raz kolejny z ręką w nocniku?


Na zdjęciu: Trener Tomasz Kryk i jego wspaniałe podopieczne: Justyna Iskrzycka, Helena Wiśniewska, Anna Puławska i Karolina Naja.

Fot. Rafał Oleksiewicz/Pressfocus