Bez rozgrzewki. Ciekawe przypadki Pawła Wszołka

 

Pokusa, by pochylić się nad osobą Pawła Wszołka, okazała się nie do odparcia, gdyż jego przypadki dają asumpt, by milionowy raz zastanowić się nad stanem polskiego futbolu. Piłkarz, który przez minionych kilka miesięcy nie grał i który przez ten czas wyłącznie trenował z klubem bodaj w rodzinnym Tczewie, wchodzi do gry na najwyższym poziomie rozgrywkowym i w niezmiennie aspirującej do najwyższych godności Legii natychmiast staje się postacią pierwszoplanową. To on nakręcił ten zespół w konfrontacji przeciwko Wiśle Kraków (7:0), to samo też uczynił w starciu z Górnikiem Zabrze (5:1). Bramki, asysty, wiatr na boisku, a w sumie – nie da się ukryć – ożywczy powiew w polskiej lidze.

By nie było – Wszołek nie pojawił się w Polsce i w Legii jako gwiazda, tylko jako zawodnik bez przydziału, za którym nikt nie gonił i się nie rozglądał. Jak sam podkreślił, nawet zainteresowania z Arabii Saudyjskiej się nie doczekał (choć podobno wcześniej było). Być może o jego odejściu z angielskiego Queens Park Rangers rzeczywiście zadecydowały finansowe kłopoty klubu, a nie odstawanie poziomem od kolegów, ale – znając realia – taki gracz byłby łakomym kąskiem dla dziesiątek klubów. Jeśli nie w Anglii, to może we Włoszech, skąd zresztą udał się na Wyspy Brytyjskie, może w Belgii, Holandii, Francji… A tu literalnie nic.

Jasne! Zawsze można zwalić winę na nieudolnego agenta (zapewne Wszołek go ma, skoro mają już 14- czy 15-latkowie). Ale można też podejść do tego w kategoriach wielkiej konkurencji, jaka panuje w zachodnich klubach, przez którą przebicie się jest niesłychanie trudne. Tyle że Wszołek spędził tam kilka dobrych lat – minęło 7 od momentu jego wyjazdu z Polski – miał szansę zbudować sobie taką renomę, by być jeszcze przez lata łakomym kąskiem, niekoniecznie bardzo drogim w utrzymaniu. Tak się nie stało. Być może – jak twierdzi sam zainteresowany – zadecydowała o tym suma nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, obiektywnie jednak podchodząc do sprawy, odrobina winy musi tkwić w nim samym. Może się w tym mieścić kwestia niedostatku talentu, może trudne do bliższego sprecyzowania problemy z prawdziwą adaptacją na obczyźnie, choć tyle lat już minęło? Może…

I oto wraca do Polski, do Legii konkretnie, i – powtórzmy – niemal natychmiast wyrasta na jej pierwszoplanową postać, bez której trudno sobie wyobrazić poprzednie nader efektowne zwycięstwa. Niejako z automatu pojawiły się głosy, że w takiej formie powinien zostać powołany do kadry narodowej. Swoją drogą, ma tych występów na koncie 11, z czego pierwszy w 2012 roku (towarzyski, przeciwko RPA), ostatni w 2017 roku (też towarzyski, z Meksykiem w Gdańsku). Usprawiedliwione będzie więc stwierdzenie, że w tej kadrze szczególnie się nie nagrał i niczym szczególnym nie zapisał. W kontekście kolejnych awansów naszej reprezentacji do finałów Euro czy MŚ można wręcz powiedzieć, że znalazł się w gronie piłkarzy z dalekiego planu, z wolna zapominanych.

Co nie zmienia faktu, że trzeba się mu będzie w najbliższych tygodniach i miesiącach przyglądać ze szczególną uwagą, z taką jeszcze poprawką, że jego nadzwyczajna boiskowa aktywność i skuteczność przypadła akurat na mecze z zespołami (Wisła, Górnik), które przechodzą głębokie kryzysy. W jakimś sensie informujące i weryfikujące będą zatem wyjazdy do Szczecina czy Wrocławia, gdzie Legia może napotkać spory opór.

Podsumowując (z odrobiną złośliwości): przyjeżdża chłop de facto niechciany na zachodzie, z kilkumiesięczną przerwą w graniu, za to z samym tylko treningiem w klubie amatorskim, wchodzi na boisko polskiej ekstraklasy i od razu błyszczy, nie tylko na tle kolegów z drużyny, ale i rywali, mając ogromny wpływ na końcowe rozstrzygnięcia meczów. No to co o tym myśleć? Że wzniósł się na swoje wyżyny, ale niedługo zgaśnie czy raczej wtopi się w szary legijny (ekstraklasowy) pejzaż? Czy też raczej to, że wystarczy odrobina talentu, chęci, pewnie i zachodniej szkoły, by w polskiej lidze uchodzić za kogoś, kto mocno wyrasta ponad przeciętność?

To właśnie pytania, które trzeba sobie na co dzień zadawać. Pawła Wszołka, rzecz jasna, też to dotyczy.