Bez rozgrzewki. Co sobie myślano w klubach na L?

Nie interesują i nie dotykają mnie szczególnie zmiany trenerów. Jak człowiek siedzi w branży tyle lat, to może ze spokojem skonstatować, że nie dzieje się nic nowego. Że zmieniają się stadiony, barwy, adresy – i ludzie oczywiście – ale obyczajowość nieszczególnie. Żeby nie było – nie dotyczy to naszego pięknego nadwiślańskiego kraju. Ma piłka nożna coś w sobie takiego, że odbiera zdolności do racjonalnego myślenia i chłodnej oceny sytuacji – nawet tym, którzy odnieśli wielkie sukcesy w biznesie pozasportowym, gdzie na ogół trzeba zachowywać zimną krew i zdrowy rozsądek.

To dlatego z niejaką obojętnością przechodzę obok tego, że właśnie wylecieli – mówimy wyłącznie o bilansie kilku minionych dni – ze swoich posad Adam Nawałka (Lech), San Pinto (Legia), Zbigniew Smółka (Arka), Kibu Vicuna (Wisła Płock).

„Klasycy tematu” powiadają, że każdy podpis złożony pod kontraktem o pracę, jest jednocześnie podpisem pod aktem zgody na zrzucenie w bliższej lub dalszej przeszłości z trenerskiej ławki, aczkolwiek w dwóch z wymienionych powyżej przypadków chodzi o zmiany w klubach z najwyższej (krajowej) półki. Konkretnie tych, które mają najwięcej pieniędzy i najwyższe aspiracje.

Z szeregów „klasyków tematu” chciał się w pewnym sensie wyrwać Piotr Stokowiec, obecnie Lechia Gdańsk – wcześniej wyrzucony z Zagłębia Lubin – mówiąc (na okoliczność sposobu i czasu zwolnienia Zbigniewa Brzóski), że niebawem będą zwalniać w przerwach meczów. No to panu Piotrowi trzeba przypomnieć, że tego typu przypadki na pewno już były, choć akurat trudno mi przywołać stosowny konkret w odniesieniu do Polski.

No ale opinie owych klasyków tematu to tylko dygresja. Najbardziej w tym wszystkim zastanawiające są drogi, jakimi kroczy myślenie tych, którzy szukają trenera. Co biorą pod uwagę, jakimi kryteriami się kierują, jakie wizje roztaczają przed kandydatami i tak dalej. Mamy w Polsce taki czas, że ktoś, kto aspiruje do kierowniczego stanowiska w wielkiej (od razu podkreślmy, że nie państwowej) instytucji gospodarczej – obracające milionami kluby można do tej kategorii zakwalifikować – jest prześwietlany na bardzo wiele sposobów, nie tylko od strony znajomości meritum zagadnień, którymi przyjdzie mu się zajmować, ale i od szeroko rozumianej strony psychologicznej. Sukces przecież łatwiej przyjdzie temu, kto nie tylko gruntownie zna materię spraw, które mu powierzono, ale i potrafi dogadać się z zespołem ludzkim; rządzić nim wprawdzie żelazną ręką, lecz również zrobić taktyczny krok w tył, jeśli sytuacja tego wymaga.

Tak się więc zastanawiam, co sobie myślano w Legii, kiedy zatrudniano Sa Pinto, o którym łatwo się było dowiedzieć, że to furiat czy wariat nawet, którego relacje z ludźmi, niezależnie od szerokości geograficznej, są co najmniej trudne, czasem – z jego strony – wręcz chamskie i prymitywne. W oparciu o takie cechy charakteru trudno zbudować zespół, o sukcesie nie mówiąc. Tylko że to powinno się brać pod uwagę przed decyzją, a nie po niej.

Skądinąd wiadomo też, że władze Lecha Poznań bardzo długo negocjowały zatrudnienie Adama Nawałki; tak długo, że czas tych negocjacji był co najmniej tak długi, jak czas pracy eksselekcjonera przy Bułgarskiej. Tak czy owak było dość okazji, by się bliżej poznać i ocenić, czy z tym panem to się chce na dłużej, czy tylko przejściowo; czy ten pan – ze swoimi przyzwyczajeniami lub wręcz dziwactwami – będzie do zaakceptowania na dłuższą metę czy też jest duże prawdopodobieństwo rychłego braku możliwości dogadania się czy wręcz skłócenia.

Wygląda więc na to, że zdolności psychologiczne działaczy są bliskie zeru. I że kiedy zawierają rozmaite umowy lub kontrakty, poruszają się w kategorii, którą można nazwać oczekiwaniem na cud. Jak – nie przymierzając – dziewczyna wychodząca za mąż za alkoholika – liczy na to, że po ślubie to on przestanie pić. No, czasem cuda się zdarzają…

Tak na marginesie. Przypomniała mi się przeczytana gdzieś opowiastka o tym, jak Fiorentina kupowała Szymona Żurkowskiego. Wynikało z niej, że włoscy działacze wypuścili do Polski nie tylko skautów, oceniających chłopaka po postawie na boisku, ale i ileś agencji detektywistycznych mających za zadanie wytropić, jak zachowuje się on poza boiskiem. Oceny były świetne w każdej kategorii, zakupu dokonano…

A trenerzy? No cóż, byli, są i będą zwalniani. Kwestia ryzyka. Zwalnianych i zwalniających.