Bez rozgrzewki. Głos z niewłaściwego kraju

Zbigniew Boniek napisał coś w tym rodzaju, że czeska drużyna, która w sobotę zagra o półfinał Euro 2020, zapatrzyła się na Polaków z roku 2016.


Tak sobie myślę, że jeśli chodzi o punkty odniesienia, to raczej my 5 lat temu zapatrzyliśmy się na wcześniejsze osiągnięcia Czechów, a nie oni dzisiaj na nasze. Nietrudno przecież doszukać się medalowych miejsc, które w Euro w przeszłości osiągali. I nie sięgajmy dalej wstecz, jeszcze do czasów Czechosłowacji, bo wyjdzie na to, że na ich tle my w tym Euro to zasadniczo nic – zero, koma, null.

Czyż nie warto sobie odświeżyć w głowach, że po raz pierwszy na finały Euro zakwalifikowaliśmy się w 2008 roku, że w 2012 graliśmy w nich, bo były u nas, że pierwszym – i ostatnim jak dotychczas – osiągnięciem był ćwierćfinał w 2016 roku?

Powinniśmy zresztą mieć coś w rodzaju kompleksu wobec Czechów, których jest do kupy niespełna 11 milionów. W piłce nożnej są lepsi i nie tylko o reprezentację chodzi, ale i drużyny klubowe; patrz – europejskie puchary. O hokeju na lodzie nie ma co wspominać. Coś się zaczęło u nas pozytywnego dziać w tenisie, ale kudy nam do postaci Martiny Navratilovej, Jany Novotnej czy Ivana Lendla. Spójrzmy też, ilu Czechów – pań zwłaszcza – startowało od I rundy Wimbledonu, przy czym ten tegoroczny to nie wyjątek, lecz reguła. I tak można brnąć poprzez poszczególne dyscypliny, nie wstydząc się uczucia zazdrości.

Gdybyż to tylko o Czechów chodziło…

Szwajcarzy… Jest ich ok. 8,5 mln. Stali się potęgą w hokeju na lodzie (ileż od siebie dołożył w tym dziele Henryk Gruth?), rośnie ich potęga piłkarska (ciekawe, jak było wczoraj w konfrontacji z Hiszpanią) na bazie mistrzów świata juniorów, a o sportach zimowych nie ma co gadać, bo to po prostu kraj stworzony do chowu mistrzów na śniegu.

Słowenia, kraj liczący 2 miliony ludności z niewielkim okładem, właśnie przerażająco złoił nam tyłki w turnieju kwalifikacyjnym koszykarzy do igrzysk olimpijskich. Fakt, mają tam prawdziwe gwiazdy z NBA, ale kto nam zabronił wyhodować u siebie graczy pokroju Luki Doncicia? A siatkarze, piłkarze ręczni, przedstawiciele sportów zimowych?

Pora i na Chorwatów, których jest 4 miliony z niewielkim okładem. Też powinni być obiektem zazdrości. I w piłce nożnej, i w innych dyscyplinach zespołowych, i znowu zimowych. Serbia (nieco ponad 7 mln ludzi) podobnie…

I tak możemy sobie wędrować przez poszczególne kraje i dojść do… utytułowanego francuskiego trenera piłkarskiego Raymonda Domenecha, który niedawno napisał na Twitterze: „Ależ smutna jest ta faza grupowa Euro. Robert Lewandowski za wcześnie wraca do domu. Gigant, który urodził się w niewłaściwym kraju, by wznieść cały swój talent na szczyt”.

A potem udzielił wywiadu Piotrowi Koźminskiemu z wp.pl, w którym zwrócił (banalną) uwagę, że w naszym kraju mieszka 38 milionów ludzi – o wiele zatem więcej niż gdzie indziej. I zaapelował: – Polacy, obudźcie się! Poprawcie struktury, programy szkoleniowe. Talenty u was są, muszą być! Jednak trzeba je znaleźć i odpowiednio poprowadzić.

Możemy się oczywiście wściekać na Domenecha za ten „niewłaściwy kraj” oraz unieść dumą i honorem. Ale co dalej? Pomyślmy o tym – po raz kolejny oczywiście – mniej więcej w połowie sierpnia, kiedy będzie już po igrzyskach olimpijskich; kiedy już zapewne będą pozamiatane polskie kluby z europejskich pucharów; i kiedy ze strachem będziemy myśleć o tym, czy we wrześniu nasza kadra da radę Albanii (bo San Marino chyba tak?), i czy Anglicy nie wybiją nam definitywnie marzeń o mistrzostwach świata w Katarze.

Pomyślmy o tym jednak nie tylko w odniesieniu do sportu, lecz również innych sfer życia (nauka, technologie, patenty itp.), którymi możemy się chwalić jak osiągnięciami sportowymi – bardzo rzadko. Zatem generalnie – pomyślmy o sobie, bo to my tworzymy ten kraj. Na pewno właściwie?


Fot. Adam Starszyński/PressFocus