Bez rozgrzewki. Grillowanie selekcjonera

Powiedzmy, że Jerzemu Brzęczkowi dziękuje się za pracę. Co więc dalej? W pośpiechu idziemy w świat na poszukiwanie jego następcy? Robimy szybki casting wśród tych do wzięcia? Przeglądamy setki ofert z całego świata, które niechybnie napłyną, i w których bez wątpienia zawarte będą jedynie słuszne diagnozy oraz lekarstwa na wszystkie choroby trawiące polską piłkę?

Pandemia, chcąc nie chcąc, spowodowała, że pojawiły się kompletnie niespodziewane tematy rozmów, dyskusji, polemik… Na przykład wokół kontraktu Jerzego Brzęczka. Sprawa zasadniczo jest znana, dla porządku tylko przypomnę, że selekcjoner, awansując z kadrą na Euro 2020, z automatu przedłużył sobie kontrakt do zakończenia tej imprezy, a konkretnie do końca lipca 2020. Ale z oczywistych względów Euro w przewidzianym terminie się nie odbędzie – trzeba mieć nadzieję, że odbędzie się w kolejnym, w 2021 roku – dlatego pojawiło się pytanie: no to co w tej sytuacji z Brzęczkiem? I kolejne, już pomocnicze: czy powinien pracować do lipca 2021, czy może jednak stworzyć sobie przestrzeń do decyzji o ewentualnej zmianie?

Nie da się ukryć, że nie dość jednoznacznie zachowuje się w tej sytuacji Zbigniew Boniek, który jakby nie był pewien, czy Brzęczkowi będzie dane dokończyć misję pełnioną od 2018 roku. Smaczku tej sprawie dodaje to, że za kilka miesięcy dobiegnie końca druga kadencja „Zibiego” w roli prezesa PZPN, więc teoretycznie w kwestii selekcjonera nie powinien się specjalnie szarogęsić. No ale – zrządzeniem pandemicznego losu – sprawować będzie swoją funkcję (podobnie jak prezesi innych związków sportowych) jeszcze przez rok z okładem, aż do czasu po igrzyskach olimpijskich w Tokio, zatem karty, które ma w ręku, zyskały na znaczeniu.

I to właśnie one stanowią uprawnienie do postawienia w sprawie przyszłości selekcjonera znaku zapytania. Na logikę – takie jest prawo prezesa. On wybierał, on też może odwołać. Jakkolwiek spojrzeć, mamy do czynienia z czymś na kształt wotum nieufności. Albo mieści się w nim brak przekonania, że droga, którą kroczy nasza kadra, jest najwłaściwszą z właściwych, a sam trener niekoniecznie daje 100 procent gwarancji, że będą kroki do przodu, albo też rodzaj psychologicznej presji, nazywanej w dzisiejszych czasach grillowaniem.

Co zatem miałoby być sprawdzianem dla selekcjonera? Trzeba przyjąć, że trzy mecze, jakie mamy do rozegrania jesienią, w ramach Ligi Narodów. Rywali mamy tęgich: Holandię, Włochy oraz Bośnię i Hercegowinę. Z każdym z nich można przegrać i wielkiego obciachu nie będzie, choć oczywiście… milej jest wygrywać. Pozostaje jeszcze kwestia stylu, który albo dawałby nadzieję, że w przyszłości – podczas Euro 2021 – będzie lepiej, albo byłby kiepski, na swój sposób podważający robotę piłkarzy i ich trenera. Ale też – czy definitywnie dyskredytujący?

Przeczytaj jeszcze: Nie ma jak Lato. Grzegorz Lato

W każdym razie, według powszechnie obowiązujących w piłce standardów, mógłby być to pretekst do przegonienia selekcjonera. No to się zabawmy w teoretyzowanie. Otóż ostatni mecz w Lidze Narodów – jeśli nic się nie zmieni – zagramy z Holandią 17 listopada. I to powinien być ten moment, w którym miałyby się losy Brzęczka rozstrzygnąć – na 8 miesięcy przed startem Euro. Powiedzmy, że dotychczasowemu selekcjonerowi dziękuje się za pracę. Co więc dalej? W pośpiechu idziemy w świat na poszukiwanie jego następcy? Robimy szybki casting wśród tych do wzięcia? Przeglądamy setki ofert z całego świata, które niechybnie napłyną, i w których bez wątpienia zawarte będą jedynie słuszne diagnozy oraz lekarstwa na wszystkie choroby trawiące polską piłkę; choć kandydat jeden z drugim może mieć słabe (żadne?) w niej rozeznanie. I jeśli już wybierzemy, to zyskamy bezwzględną pewność, że może być tylko lepiej?

W tle tego mogłaby pojawić się jeszcze jedna spekulacja: jest wrzesień albo październik, reprezentacja pod Brzęczkiem sobie gra tak czy inaczej, ale szefostwo naszej piłki – by nie stanąć pod ścianą – tak na wszelki przypadek już się rozgląda za wariantem rezerwowym; żeby na przykład 18 listopada ogłosić, że w Euro 2021 naszą kadrę poprowadzi Iksiński lub Igrekowski. Może takie są piłkarskie standardy, ale dyplomacji w tym ani za grosz.

Cokolwiek będzie się dziać w przyszłości, sama dyskusja o tego typu wariantach musi być deprymująca, a samym piłkarzom podpowiadać, że w razie czego i tak wszystko spadnie na barki trenera i jego sztabu.

Na koniec w kategoriach ciekawostki: pamiętam ostatnie sprawdziany kadry Kazimierza Górskiego przed wyjazdem na mistrzostwa świata w 1974 roku. I pojawiające się powszechnie pytanie: po co wy do tych Niemiec jedziecie (bo tak słabo było w tych sprawdzianach)? Życie dało odpowiedź…

Fot. Rafał Rusek/PressFocus