Bez rozgrzewki. Historyczny śmiech przez łzy

Gdyby to wszystko, co działo się w minionym tygodniu, poczynając od niedzielnych burd na stadionie Lecha w Poznaniu, nie było takie smutne, najchętniej byłbym się śmiał, szydził i naigrawał. Z czego? Ano z tego narodowego wzmożenia w dziele potępiania bandytów oraz różnych pilnych narad z udziałem „najwyższych czynników państwowych”, które to czynniki wyraziły niepokój, niezadowolenie, zażenowanie, a zarazem złożyły solenne przyrzeczenie, że raz na zawsze zrobią z tym porządek.

By nie było, że czepiam się obecnej, miłościwie panującej władzy i jej dzisiejszych – gorączkowych, podyktowanych dymami i zniszczeniami – ustaleń i decyzji, zauważę od razu, że problem jest tak trwały i rozległy, jak za wszystkich poprzednich rządów w minionym trzydziestoleciu. Na zjawiska bandyckie na trybunach i w ich bezpośrednich okolicach nie zareagowano dostatecznie nawet wtedy, kiedy wyśpiewywano „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Bo to folklor?

No więc uśmiecham się „historycznie” (koniecznie przez łzy), bo podobne deklaracje, co dzisiejszy rząd, składały praktycznie wszystkie poprzednie. Czyniły to pod wpływem gorących wydarzeń, coś tam majstrowano przy stosownych ustawach, jakieś tam „działania reaktywne” podejmowano – to się karę klubowi wlepiło, to się cały stadion lub poszczególne trybuny zamknęło, to się komuś mandat w wysokości 300 bądź 500 zł wpakowało… I tyle. A szarańcza jak rozrabiała wcześniej, tak i rozrabiała później, i czyni to teraz, wyrządzając przy okazji wielkie szkody finansowe i wizerunkowe swoim – jakoby – ukochanym klubom.

Kiedy to ostatnio, z tych samych powodów, był tak wielki szum? Ano przy okazji spotkania Piasta Gliwice z Górnikiem Zabrze. Dawno? Bardzo niedawno! Ale jeszcze mniej czasu upłynęło od finału Pucharu Polski między Legią Warszawa i Arką Gdynia, tyle tylko, że wtedy udało się dokończyć mecz. W tym kontekście jako niewiele znaczące epizody można potraktować uderzenia „z liścia” piłkarza Legii kilka miesięcy temu, po powrocie z… Poznania i takie też, kilkanaście dni temu, potraktowanie piłkarza GKS-u Katowice.

To tylko najświeższe przykłady, świadczące o tym, kto tu rządzi, a rządzi od dawna, bo przecież w przeszłości takich przypadków były setki. Skłania to do rozpaczliwego w swej wymowie stwierdzenia, że mamy niewydolne i nieudolne państwo, które – nie radząc sobie ze zjawiskami anarchii i bandytyzmu okołopiłkarskiego – przekazuje w ten sposób sygnał, że niekoniecznie może sobie dawać radę z poważniejszymi wyzwaniami. I jak tu nie odwoływać się do klasyka o noblowskim nazwisku, który przy czymś mocniejszym mówił o państwie teoretycznym.

Ale pojawiają się pytania – będące same w sobie wyrazem rozpaczy i bezsilności – czy państwo aby na pewno chce ostatecznej rozprawy z tym zjawiskami; i czy nie są one narzędziem w bieżącej walce politycznej? Jeśli nie chce i jeśli są one wyłącznie właśnie narzędziami, to biada polskiej piłce. I nam wszystkim w ogóle.