Bez rozgrzewki. Hokej jest jakiś inny

Kłótnie działaczy to nie jest temat szczególnie pasjonujący, zwłaszcza jeśli dotyczą one ludzi ze środka poszczególnych związków sportowych. No, gdyby jeszcze dali sobie po buzi – co się zdarza – albo wybrali do rozstrzygania sporów drogę sądową – co też się zdarza, choć rzadko – to wtedy można byłoby się na chwilę sprawą medialnie zająć. Oczywiście wyłącznie jako ciekawostką obyczajową. Ale tak poza tym? Czyż nie mamy prawo przyjąć, że większość tych kłótni wiąże się z bliższym dostępem do koryta, z zabezpieczaniem interesów klubów, z których się wywodzą, z jednym zagranicznym wyjazdem mniej lub więcej lub darmowym dresem czy butami? Czyli – nuda?

Poza ten standard zdaje się jednak wykraczać to, co dzieje się w polskim hokeju, a co kolega Włodek Sowiński ze szczegółami opisał na naszych łamach w minioną środę, na bazie spotkania w Krakowie. Nie sposób powtarzać wszystkiego, ale trudno uciec od tego, że: Polski Związek Hokeja na Lodzie jest bankrutem; że nie ma nikogo, kto byłby w stanie – z powodu ogromnego bałaganu – przeprowadzić audyt; że część klubów chce się bawić polską ligą przy pomocy dowolnej liczby zawodników zagranicznych; że wielu mówców zwracało uwagę na dramatyczny wręcz stan szkolenia młodzieży. Co skutkuje tym, iż kluby łączą swoje drużyny juniorskie, by móc zagrać w rozgrywkach o mistrzostwo Polski. No a reprezentacja wylądowała w światowej trzeciej lidze…

Stan desperacji musi być już bardzo duży (może i dobrze?!), skoro spotkanie w Krakowie nie było inicjatywą klubową czy związkową, lecz krzykiem rozpaczy, który wydał się z siebie Czesław Borowicz, były świetny trener, a obecnie szef Nowotarskiego Klubu Olimpijczyka. Jak bardzo go musi boleć to, co dzieje się w polskim hokeju, że miast cieszyć się emeryturą, raz jeszcze usiłuje nim potrząsnąć? I czy nie doszedł do wniosku, że najbliższe mu środowisko wyczerpało już swoje możliwości i kompetencje działania, a bardziej konkretnie – że na swój sposób pogubiło się. Zdegenerowało w myśleniu o tej dyscyplinie sportu?

Moment na ten krzyk był chyba dobry, bo pojawił się w kontekście podpisu prezydenta Andrzeja Dudy pod ustawą o zmianie ustawy o sporcie. Jak napisano „Głównym celem ustawy jest zwiększenie przejrzystości działania polskich związków sportowych”. Mowa jest m.in. o korupcji, nepotyzmie, powiązaniach kapitałowych, organizacyjnych i personalnych. Związek dostanie po głowie i kieszeni również wtedy, kiedy jego członek bądź członkowie ubabrzą się dopingiem albo zorganizuje jakieś zgrupowania bez sportowego uzasadnienia. Innymi słowy, jest to próba przymknięcia drogi kolesiostwu i wyprowadzaniu pieniędzy.

Czy i jak (i kiedy) przełoży się to na polski hokej? Tego nie wiadomo, ale jeśli komukolwiek na nim zależy, tym bardziej powinien argumentować, mówić, a i krzyczeć, bo w zasadzie już ostatnia na to pora.

Środowisko hokejowe w naszym kraju najwyraźniej nie ma potencjału, by dokonać samooczyszczenia i samouleczenia. Nawet jeśli pojawiają się osoby, które chciałyby tego dokonać i mają na to pomysł, rychło grzęzną w grze interesów, w mniejszych czy większych kłótniach i wojenkach, a wreszcie trafiają na coś takiego, jak niewyobrażalny bałagan w papierach, z którym nikt nie wie, co zrobić. Można sobie wyobrazić, że jedynym dzisiaj sposobem na wyjście z tegoż bałaganu jest głęboka ingerencja ministra sportu. Jak głęboka? Taka na ile pozwalają ramy prawne, w tym znowelizowana ustawa.

Zakładam, że nie powinno to dotknąć tylko hokeja. Również co najmniej kilku innych związków, o których powiada się, że bardzo ładnie się bawią – za nasze. Pamiętajmy jednak, że hokej jest… jakiś inny, szybki, piękny, emocjonujący, a więc z olbrzymim potencjałem kibicowskim i marketingowym. Tym bardziej go żal – żal zostawiać w rękach tych, którzy sprawili, że jest w tym miejscu, w którym jest.

PS. W minioną środę w Tyskiej Galerii Sportu odbyło się spotkanie z największymi postaciami w historii polskiego hokeja – Henrykiem Gruthem i Mariuszem Czerkawskim. Ani jeden, ani drugi nie myśli o tym, by zająć się jego uzdrawianiem. Powiedzieli w Tychach to, co w przeszłości mówili już wielokrotnie: w tej konfiguracji organizacyjno-personalnej nie daliby rady.