Bez rozgrzewki. I od nowa Polska Ludowa?

Jak brzmiała klątwa Antoniego Piechniczka, która zawisła nad polską piłką po zakończeniu udziału w finałach mistrzostw świata w 1986 roku? Tak mianowicie, że życzy każdemu następnemu trenerowi polskiej kadry, by dwa razy z rzędu zakwalifikował się do finałów MŚ.

By już o medalu nie wspominać. Ta klątwa w pewnym sensie działa po dzień dzisiejszy. Nikomu z trenerów, a było ich po Piechniczku wielu, to się nie udało, choć Adam Nawałka zdołał ją częściowo zmiękczyć (naruszyć), zdobywając dwa awanse: najpierw na Euro 2016, a następnie na mundial 2018. Do półfinałów tej pierwszej imprezy zabrakło niewiele: jednego lepiej egzekwowanego rzutu karnego.

To dlatego Zbigniew Boniek mógł we wtorek wypowiedzieć znamienne słowa: „Adam, odchodząc z reprezentacji, jest mocniejszy, aniżeli wtedy, kiedy do niej wchodził”. Czyż nie tak samo było z panem Antonim? I to dlatego trzeba dzisiaj zadać sobie pytanie, czy następnemu selekcjonerowi będzie dane – jak Nawałce – dotrzeć przynajmniej do ćwierćfinału Euro 2020 i do finałów mundialu 2022?

Analiz, opracowań, rozprawek na temat pracy byłego już trenera kadry będzie pewnie bez liku. Warto będzie jednak zwrócić uwagę nie tylko na jego warsztat, dostrzec zarówno jego zalety, jak i wady, tudzież wskazać błędy, które popełnił (i czy dało się ich uniknąć), lecz również podkreślić standardy, które wypracował w odniesieniu do sposobu funkcjonowania, stylu pracy i jakości całego sztabu reprezentacyjnego. Nikt nie zaprzeczy, że w swojej obsesyjnej wręcz dokładności i dążeniu do perfekcji wzniósł je na bardzo wysoki poziom. Było przez to drogo? Oczywiście, że było z bardzo wielu względów drogo, ale piłka nożna na najwyższym poziomie musi być kosztowna.

To, co mnie boli najbardziej w momencie rozstania Nawałki z kadrą, to brak elementarnej chociażby ciągłości: przede wszystkim personalnej, ale przez to i warsztatowej, i organizacyjnej, i mentalnej; takiej chociażby, jak w przypadku Niemców. Problemu z chętnymi na to stanowisko rzecz jasna nie będzie, nawet jeśli wynagrodzenie sprowadzi się do kwoty 250 tysięcy euro rocznie (tyle miał pan Adam, czyli relatywnie biednie). Zbigniew Boniek już we wtorek mówił o siedmiu ofertach leżących na jego biurku, a można sądzić, że kiedy wróci z tygodniowego urlopu, zapewne będzie ich 77. To oczywiste: bardzo wielu trenerów na całym świecie szuka pracy. Być może będą i oferty od Polaków, tylko – w tym właśnie klops – nie wyobrażam sobie, że wśród nich znajdzie się choć jedna od któregoś z członków dotychczasowego sztabu. Więcej – obawiam się, że w ogóle taki wariant ani w dalszej przeszłości, ani w mijających dniach nie był rozważany.

Czyli – jeśli wybór prezesa nie padnie na jakiegokolwiek Polaka – przyjdzie ktoś, kto rozpocznie od nauki odróżniania Grosickiego od Rybusa, Zielińskiego od Teodorczyka, Pazdana od Bednarka, może i Białkowskiego od Loski itd. Rozpocznie też swoje rządy od mniejszych czy większych zmian organizacyjnych. Narzuci swoje porządki personalne. A zatem, jak to kiedyś śpiewaliśmy: „I od nowa Polska Ludowa!”. Na wszelki wypadek dodam, że była w tym śpiewaniu ironia.

Tylko co z tego się urodzi? Znów jakaś klątwa?