Bez rozgrzewki. I oto mamy zmartwychwstanie

Kupując prawa do transmisji z meczów polskiej ekstraklasy, Europa będzie miała się okazję przekonać, dlaczego nasze kluby tak cienko przędą w konfrontacjach międzynarodowych.


Jakkolwiek spojrzeć, mamy dzisiaj wyjątkowy dzień. Nie taki, jak w przypadku startu piłkarskich rozgrywek w każdym nowym sezonie – gdzieś w połowie czy w trzeciej dekadzie lipca w przypadku ekstraklasy i I ligi. Tamte starty to była rutyna (fakt, że odświętna), start dzisiejszy to jak swoiste zmartwychwstanie. Miesiąc temu z okładem, kiedy decydowano, że piłka na najwyższych krajowych poziomach ma ponownie się toczyć po murawach, odbywało się to w kategoriach marzeń czy nadziei, a nie pewności. Nie dodawały jej też decyzje podejmowane w innych krajach, w tym w takich potęgach, jak Francja, Holandia i Belgia, choć zawieszenie i zakończenie rywalizacji w Szkocji czy na Cyprze, a potem w kolejnych krajach, też z lekka mogło usuwać grunt spod nóg optymistów w Polsce. Potęgowały te odczucia długie wahania w Niemczech, a także rozliczne pytania (długo bez klarownych odpowiedzi) dotyczące wznowienia rywalizacji w Anglii…

Tak czy owak wydawało się, że my Polacy-chojracy wbrew zdrowemu rozsądkowi ruszamy na bój; tym cięższy, że z przeciwnikiem niewidzialnym, podstępnym, zbierającym koszmarne żniwo. Z wynikiem niesłychanie trudnym do przewidzenia i z konsekwencjami w rodzaju zmierzenia się z równaniem z wieloma niewiadomymi – na dziś lub jutro, a i w perspektywie wielu miesięcy. Aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że wygląda to na przygotowania – w wymiarze logistycznym – bardzo ostrożne, przewidujące, rozumne. I obyśmy mogli w tym przeświadczeniu tkwić nie tylko do końca rozgrywek – do 19 lipca – ale i znacznie dłużej, aż do chwili, w której o pandemii będziemy z wolna zapominać.

Wszystko to sprawia jednocześnie, że zyskujemy swoiste bonusy psychologiczne. Z jednej strony możemy bowiem zawołać: „patrz wielki świecie, jak to sobie Polacy poradzili, jacy to my odważni, mądrzy i sprytni; uczcie się od nas!”. Z drugiej strony granie w piłkę i dziesiątki rozmaitych aktywności – niekoniecznie wyłącznie sportowych – to wyraz normalności, oczywistości, zwyczajności. Czyli tego wszystkiego, czego tak bardzo nam brakuje, co wredny wirus na długie tygodnie nam zabrał, a co teraz odzyskujemy kawałek po kawałku. Gdzie indziej wciąż za tym bardzo tęsknią…


Przeczytaj jeszcze: Trzeba sięgnąć po telefon


Czy w związku z tym nie jest na swój sposób fantastyczna, ale i szokująca informacja, że telewizje w wielu krajach umyśliły sobie zakupienie praw do relacjonowania polskich rozgrywek? 22 maja Twitter PKO BP Ekstraklasy oznajmił triumfalnie: „Wielka Brytania, Irlandia, Dania, Szwecja, Norwegia, Izrael… i nie tylko! Prawa do międzynarodowych transmisji meczów sprzedane!”. A jak powiedział szef Ekstraklasy SA, Marcin Animucki, ekstraklasa będzie pokazywana w co najmniej 16 krajach, bo kolejne umowy są w przygotowaniu.

Radość z tego może być wielostronna. Bo to okazja, by zaprezentować ów swojski produkt (jak z lubością się mówi o rozgrywkach naszej ligi), o czym całkiem niedawno można było co najwyżej pomarzyć. Ponadto można na takich transakcjach zarobić i wypłacić klubom to, co i pierwotnie – przed rozgrywkami – obiecano, a co przestało być pewne wraz z przerwaniem w marcu rozgrywek. Co tu dużo mówić – zawsze na początku i końcu wszystkiego jest kasa i można się pocieszać, że kłopoty czy wręcz bankructwo któregokolwiek z klubów zostanie w ten sposób (przynajmniej) oddalone. Wreszcie – przy tej okazji nasza liga i nasze stadiony mogą się stać swoistym oknem wystawowym lub wręcz targiem, na który zapewne zjadą ważne i ważniejsze postaci światowej piłki. By sprzedać, kupić, pohandlować…

Ale obok radości pojawia się zgryz, niekoniecznie mały. Otóż właśnie niebawem Europa będzie miała okazję na własne oczy się przekonać, dlaczego polskie kluby tak cienko przędą w konfrontacjach międzynarodowych, dlaczego muszą rozpoczynać swoje przygody w nich od wczesnych (najwcześniejszych) etapów kwalifikacji, dlaczego tak rzadko są w stanie zapewnić sobie uczestnictwo w fazach grupowych zmagań w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Ponadto – dlaczego relatywnie niewielu naszych piłkarzy gra w silnych klubach europejskich i dlaczego tak bardzo ważne role mają u nas do odegrania gracze na przykład z trzeciej ligi hiszpańskiej bądź drugiej chorwackiej. Ze zgryzu może się zrodzić obciach, a i kupa śmiechu, czego konsekwencją może być m.in. to, że raz nas w Europie kupili, ale już więcej tego nie zrobią, pod żadnym pozorem.

Na zdjęciu: Co oczywiście nie zmienia faktu, że tak bardzo się cieszymy, iż ci nasi ligowcy znów wychodzą na boiska. Taka to potęga piłki.

Fot. Rafal Oleksiewicz / PressFocus