Bez rozgrzewki Kiedy białogłowy się tłuką…

To było mniej więcej trzy tygodnie temu. Zawodniczka MMA, Karolina Kowalkiewicz, lat 34, skądinąd atrakcyjna kobieta, została bezlitośnie zlana gdzieś za oceanem przez Chinkę, doznając przy okazji bardzo poważnego urazu oka. Była groźba, że to oko nie będzie spełniać swoich standardowych funkcji, ale – na szczęście, pani Karolina jest już po operacji. Udanej. „Pełen efekt będzie widoczny za jakieś dwa-trzy miesiące – poinformowała za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Doktor Michał Michalik, który przeprowadzał zabieg, w rozmowie z „Super Ekspresem” podkreślił, że:

– „Na pewno nie będziemy Karoliny namawiać do kontynuowania kariery. Sama będzie musiała podjąć tę decyzję”.

Niedługo później, w okolicach 8 marca, wzajemny łomot, też gdzieś za oceanem, sprawiły sobie Joanna Jędrzejczyk, lat 32, oraz Chinka Weili Zhang. Walkę tę określono jako najlepszą w dziejach MMA, co nie zmienia faktu, że obie zawodniczki były tak straszliwie poobijane, iż wylądowały w szpitalu. Dobra wiadomość jest taka, że obie przeżyły.

Wspólny mianownik dla walk Kowalkiewicz i Jędrzejczyk był taki, że nie dość, iż wyglądały koszmarnie, to jeszcze stanęły w obliczu bardzo poważnych, dożywotnich już urazów. Skądinąd obie te panie, zasadniczo, mają prawo uchodzić za atrakcyjne…

By nie było – ich sprawa, że się tłuką, zdaje się zresztą, że też całkiem nieźle na tym zarabiają; w przypadku Jędrzejczyk mówi się, że za tę ostatnią walkę skasowała ponad 80 tys. funtów, co – przekładając na polskie standardy – oznacza, że może przeżyć kilka lat. Ale już cała reszta może budzić rozliczne wątpliwości. Na czele z taką – w którym momencie instynkt walki tkwiący w kobiecie przeobraża się nie w dążenie do zwycięstwa, lecz do unieszkodliwienia lub wręcz unicestwienia rywalki? Pewnie one same powiedzą, że przecież nie chcą sobie zrobić krzywdy – to przecież tylko sport (???) – ale podchodząc do sprawy obiektywnie, wygląda na to, że absolutnie chcą sobie zrobić krzywdę, a im ona większa, tym i walka krótsza, i satysfakcja pełniejsza.

Swoją drogą już boks uchodzi za sport brutalny, niektóre kraje zabroniły wręcz jego uprawiania, biorąc pod uwagę, że raz po raz walki – lub nawet treningi – kończą się „zejściami śmiertelnymi” (nie ma roku, by do takiego zdarzenia nie doszło). No ale nawet tenże boks, przy okrutnych mordobiciach, z jakimi mamy do czynienia na arenach MMA, może uchodzić za sport nader delikatny i estetyczny.

Te gale MMA, z tego, co słyszę, cieszą się ogromnym zainteresowaniem publiczności. Mimo że bilety na ogół są drogie, widownie wypełniają się do ostatniego miejsca. A komu nie chce się walczyć o bilet lub jechać na przykład na drugi koniec Polski czy świata, ten może wykupić prawo oglądania poprzez kanał telewizyjny w systemie PPW (Pay Per View).

O czym to wszystko świadczy? Ba… I on naszym świecie, i o naszych upodobaniach, i o kompleksach, i w ogóle – o stanie naszej psychiki. Każdy z tych elementów można byłoby rozłożyć na czynniki pierwsze, ewentualnie nawet napisać pracę mocno zahaczającą czy to o psychologię, czy to nawet psychiatrię. Oczywiście, zamiłowanie do mordobicia – najchętniej w cudzym, a nie własnym wydaniu, acz i do tego chętnych nie brakuje – nie jest wynalazkiem naszych czasów, co wskazuje, że mieści się w pierwotnych instynktach; a skoro tak, to i poniekąd naturalnych. Rzecz w tym, że tysiące lat ta temu ta niewyszukana rozrywka była jedną z bardzo nielicznych, jaką można było dostarczyć gawiedzi, na ogół prymitywnej, złożonej z analfabetów (chleba i igrzysk). Dzisiaj atrakcji mamy bez porównania więcej, chleba zasadniczo nie brakuje, a mimo to popisy gladiatorów (i gladiatorek) cieszą się co najmniej równie wielką popularnością. Może i jeszcze większą…

Wniosek z tego, że mentalnie nie różnimy się specjalnie od naszych prapraprapradziadów. I tylko nasze praprapraprababcie bardzo by się zdziwiły, że również białogłowy chcą się tłuc bez opamiętania, do krwi ostatniej czy oka ostatniego. Taka to współczesna estetyka… Trudno mi się z nią pogodzić.