Bez rozgrzewki. Nasza kadra smutna taka

Patrząc na niedawne mecze eliminacji Euro 2020 ze Słowenią i Austrią, przypomniały mi się – ni z gruszki, ni z pietruszki – w odniesieniu do reprezentacji Polski lata 90. ubiegłego stulecia. Zaczęły się one dość przyjemnie, od srebrnego medalu olimpijskiego w Barcelonie w 1992 roku, z niezapomnianym i wszechobecnym w okolicach terminu przegranego 2:3 finału z Hiszpanią, hasłem: „zmieniamy szyld i gramy dalej”. Co miało oznaczać, że reprezentacja olimpijska przeistacza się w pierwszą reprezentację i zdobywa światowe szczyty. Nie dotarła nawet do ich podnóży, a w każdym razie nie zakwalifikowała się ani do finałów mistrzostw Europy, ani do finałów mistrzostw świata. Notabene następne pokolenia młodzieży z perspektywy domowej kanapy lub knajpianego krzesła oglądało turnieje igrzysk olimpijskich w Atlancie i w Sydney. Działo się tak, mimo że juniorzy z różnych roczników dawali nadzieję na dużo lepsze czasy.

No ale skąd to skojarzenie z latami 90.? Ano stąd, że tak jak dzisiaj i wtedy miało się poczucie bezradności i bezsilności naszej kadry. Teraz uderzało to tym bardziej, że z tuzami europejskimi nie graliśmy; strach pomyśleć, co by się działo, gdybyśmy z nimi musieli się zmierzyć… Słowenia nam dała łupnia, Austria – aż dziw – nam nie dała, mimo że dominowała pod każdym względem. Dominujący element w naszej grze? Na Śląsku powiadają: „bij a leć” – co niby symbolizuje improwizację, lecz bardziej… bezładną kopaninę.

Reprezentacja. Snajper się nam zaciął

W przypadku meczu na Stadionie Narodowym najgorsze samopoczucie towarzyszyło mi nie tyle w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia naszej bramki – w końcu to zwyczajny element każdego meczu – ile wtedy, kiedy Austriacy długimi chwilami spokojnie rozgrywali piłkę tuż przed naszym polem karnym albo bezpośrednio w nim. Skąd to kiepskie samopoczucie. Ano stąd, że mogłoby to uchodzić za symbol naszego cofania się… Nie tylko pod własną bramkę, lecz w ogóle – cofania się w rozwoju. Elementówf składających się na to cofanie było oczywiście więcej, na czele z rozegraniem piłki, czy też próbą rozegrania szybkich ataków, co wychodziło koślawo lub nie wychodziło wcale.

Siłą rzeczy przypominały się występy polskich drużyn w europejskich pucharach, kończące się w minionych latach z reguły na bardzo wczesnym etapie. Też widać w nich było przejmującą bezradność i mniej czy bardziej widoczną przewagę rywali. Kadra w tych dwóch spotkaniach – choć i we wcześniejszych nie pokazała jakiegokolwiek stylu – bardzo przypominała te nasze zespoły klubowe. Ale patrzenie na nią bolało bardziej, bo przecież jest w niej co najmniej kilku piłkarzy o świetnej reputacji i dużych możliwościach, no i ranga spotkań była wyższa.

To właśnie należy zakwalifikować do kategorii zagadki (którą notabene jak najszybciej trzeba rozwiązać): jakim cudem gracze na ogół odgrywający w swoich silnych – w większości – klubach znaczące role, w kadrze wydają się zagubieni i nieporadni, łatwo „podporządkowujący” się nie najwyższych lotów rywalom? Nie sposób oczywiście nie pamiętać, że akurat Austriacy w dużej części wywodzą się z klubów niemieckich i że w związku z tym muszą być gotowi na niełatwe, bundesligowe wyzwania, co z założenia nakazuje szacunek i pokorę w stosunku do nich, ale na miłość boską, czy aż tak nas przerastają, jak to widzieliśmy w miniony poniedziałek?

Ostatnim wnioskiem, jaki chciałoby się w tych okolicznościach wyciągnąć, byłby ten, że Jerzego Brzęczka przerosła rola selekcjonera. Dlaczego przerosła? Bo może jest on… mentalnym więźniem lat 90., dekady – jak się rzekło – z początku pełnej nadziei, a potem nieustających i narastających rozczarowań. Dodajmy, że właśnie wtedy był Brzęczek kapitanem narodowej reprezentacji. Brnąc dalej, nasuwa się pytanie: czy, a jeśli tak, to jakim cieniem owo niespełnienie z tamtych lat wpływa na jego trenerskie ego, postawę, pomysły taktyczne? A nade wszystko – jakżeby inaczej – na psyche, bo wydaje się, że bez pozytywnych, optymistycznych, a i radosnych impulsów ze strony szefa żaden zespół ludzki nie będzie dostatecznie sprawnie funkcjonował.

Oczywiście, to wszystko spekulacje, bez rozpoznania tajemnic szatni. Ale patrząc na to, kiedy gra nasza kadra, ma się odczucie, że jest ona bez werwy, bez poweru, smutna taka. I nie zmieni tego fakt, że ktoś czasem dowcipem rzuci, lub „ Przez twe oczy zielone” zanuci.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem