Bez rozgrzewki. Nie ma sprawiedliwości na świecie

Widowisko, które stworzyli w rozegranym w Turynie finale Ligi Mistrzów siatkarze ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskiego Węgla już weszło do historii.


Poziom, na który się wznieśli i emocje, jakie towarzyszyły ich zmaganiom, poruszyły nie tylko tysiące fanów, którzy przybyli z Polski, ale i tych pozornie niezainteresowanych, a których większość stanowili Włosi. Bo to był po prostu sport w najczystszym i najpiękniejszym wydaniu. Takim, które budzi podziw i szacunek dla profesjonalizmu obu drużyn. Tak się składa, że polskich.

W całym szaleństwie, które nastąpiło po meczu, jakby nieśmiało, jakby wstydliwie, jakby z niechęcią do szerokiego upowszechniania przemknęła informacja, że triumfator Ligi Mistrzów zarobił 500 tysięcy euro, czyli około 2,2 mln zł, a finalista dokładnie połowę tej kwoty. Oczywiście, z góry trzeba zaznaczyć, że sprawiedliwości nie ma na świecie, ale gdyby przyłożyć te kwoty do tych, które latają wte i z powrotem w innych dyscyplinach, to nie wiadomo, czy się zaśmiać, czy zapłakać…

Taki Robert Lewandowski to tyle pewnie kasuje w Barcelonie miesięcznie, no, może razem z kontraktami reklamowymi. A Idze Świątek wystarczy dostać się do półfinału liczącego się turnieju, by zaksięgować pół miliona lub więcej euro albo dolarów. Czego nie wypominamy, bo to pieniądze zarobione rzetelnie, za najwyższą jakość prezentowaną na boisku (korcie).

No ale czy w tym kontekście nie jest zasadne pytanie, czy poziom nagród w siatkarskiej Lidze Mistrzów jest adekwatny do siły tej dyscypliny – w Europie i na świecie – czy też jest przejawem nieudolności władz tą dyscypliną zarządzających? Naturalnie, zasięg i popularność siatkówki trudno porównywać z piłką nożną, tenisem, koszykówką, narciarstwem alpejskim czy golfem, ale też trzeba było zadać sobie pytanie, czy ten zasięg – ograniczony – nie jest w dużej części spowodowany działaniem tych, którzy za tę dyscyplinę wzięli odpowiedzialność, a którzy – by posłużyć się eufemizmem – do tej odpowiedzialności nie dorośli?

Nie czuję się dość kompetentny, by sporządzić rzetelną i pełną listę grzechów zarządców światowej, a także europejskiej siatkówki. Ale nawet laik wie, że właściwie każde zawody rangi mistrzostw świata czy Europy rozgrywane są w różnych systemach, budząc już to wściekłość, już to szyderczy śmiech uczestników tych imprez. Bo ani są sensowne, ani sprawiedliwe, często tworzone pod gospodarza (gospodarzy) imprezy.

Laik też wie, że wolna amerykanka panuje w sprawach transferowych, a sprowadza się ona m.in. do tego, że można zerwać kontrakt bez żadnych konsekwencji i dostać pozwolenie na grę w innym klubie (o czym zresztą obszernie pisaliśmy, odwołując się tylko do przypadków odnotowanych w Polsce). Można się ponadto domyślać, że działaczom światowej federacji trudno dogadać się z telewizjami co do spraw związanych z transmisjami – co dla innych dyscyplin jest najbardziej smakowitym, wzbogacającym konta kąskiem – skoro tak pachnie biedą. Aż tak bardzo, że mieliśmy w przeszłości ileś przypadków, iż drużyny rezygnowały z udziału w europejskiej rywalizacji, bo musiały do niej słono dopłacać.

A czy nie jest tak, że po raz kolejny triumfator Ligi Mistrzów – tak się składa, że z Polski – rezygnuje z udziału w Klubowych Mistrzostwach Świata, bo nie sposób tego pogodzić z terminami innych wydarzeń? No fakt, w tym przypadku i terminarz PlusLigi mógł narobić bigosu. Ale za to spróbujmy poszukać odpowiedzi na pytanie, czemu światowa federacja wtrąca się do momentu zakończenia rozgrywek w 1. lidze, czyli na zapleczu PlusLigi, nakazując je skrócić, co dotknęło drużyny z Częstochowy i Będzina? Jaki wpływ na światową siatkówkę miałby fakt, że Częstochowa z Będzinem nadal by sobie grały?

Jako się rzekło, to wszystko listy grzechów działaczy nie wyczerpuje. Ale mają oni na koncie również i taki, że nie słuchają głosów z zewnątrz. A już zatykanie uszu na słowa Polaków, którzy sprawili, że siatkówka jest nie tylko sportem, ale wręcz zjawiskiem kulturowym, to paranoja. A na to właśnie skarżył się po finale LM prezes Polskiej Związku Piłki Siatkowej, Sebastian Świderski, „że nie słuchają” i że „te struktury są dość skostniałe i trudno się przebić. Mówi się, że kropla drąży skałę i my też będziemy chcieli sugerować, co robić, aby siatkówka podnosiła poziom i była bardziej przyjazna dla kibiców”.

Dodajmy jeszcze, że w wymiarze finansowym bardziej opłacalna dla autorów wielkich sukcesów.


Na zdjęciu: Radość zawodników z Kędzierzyna Koźla jest zrozumiała.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.