Bez rozgrzewki. Koncept wielkiej GieKSy? Efekt jest wręcz smutny

Odnoszę nieodparte wrażenie, że Rudolf Rohaczek, trener hokejowej drużyny Comarch Cracovii znów wielu (wszystkich?) wykiwał. Krakusy w fazie zasadniczej grały tak aby-aby, z jedynym celem, którym było zakwalifikowanie się do fazy play off, bez różnicy z którego miejsca. Cel oczywiście został osiągnięty, po czym Rohaczek kupił (przeforsował zakup) kilku zawodników – z myślą o skutecznej walce o medale.

I tak oto Cracovia już jest w finale mistrzostw Polski, wybijając go z głowy zespołowi Tauronu GKS Katowice. Można sobie wyobrazić kociokwik, jaki panuje w okolicach „Spodka”, uwzględniwszy, że ambicje sięgały kolejnego – wzorem ub. roku – finału. W 2018 roku katowiczanie przegrali z GKS-em Tychy, tym razem mieli wygrać, oczywiście obojętne, z kim.

Ale strata bramki w drugiej części drugiej dogrywki w środowy wieczór w Krakowie, przesądzającej o wyeliminowaniu katowiczan, w jakiś sposób wpisała się w kaca, który dręczy wszystkich sympatyków GieKSy, bez względu na dyscyplinę.

No dobra, hokeiści zawędrowali relatywnie wysoko, może nawet rozgrywki skończą na medalowej pozycji – będą grać o brązowe medale – ale co robią piłkarze? Ich sytuacja w pierwszej (czyli drugiej) lidze jest dramatyczna, a według matematyczno-statystycznych obliczeń ich szansa na utrzymanie nie sięga nawet 20 procent. Wiele wskazuje na to, że musiałoby zdarzyć się wiele zbiegów okoliczności, by marzenie o zachowaniu statusu I-ligowca mogło się spełnić.

Mamy jeszcze siatkarzy. Patrząc na miejsce zajęte w fazie zasadniczej rozgrywek, zrobili w porównaniu z poprzednim sezonem postęp. No ale do fazy play off nie udało się im zakwalifikować, co może o tyle boleć, że dokonał tego na przykład beniaminek Aluron Virtu Warta Zawiercie.

Co łączy te wszystkie gieksiarskie przypadki? Najogólniej mówiąc, zarządzanie w ramach jednego organizmu klubowego, pieniądze płynące obfitym – jak się zdaje – strumieniem z budżetu miasta, a w ślad za tym poczucie stabilizacji i dobrostanu u zawodników, działaczy, trenerów. No i jeszcze to, że owe przypadki są mało satysfakcjonujące bądź wręcz smutne, które to stany ducha bardzo łatwo mogą się przerodzić w zniechęcenie i irytację kibiców. Skądinąd na pewno dotyczy to już kibiców piłkarskich.

A przecież wydawało się, że projekt wielkiej GieKSy nie może się nie udać. Była „wola polityczna”, były pieniądze, był zapał. I byli ludzie, o których w zdecydowanej większości można było mówić, że są fachowcami wysokiej klasy, tak w odniesieniu do zarządzania, jak i czysto sportowej, szkoleniowej praktyki.

Niby broni się hokej, bo cokolwiek powiedzieć, to jednak krajowa czołówka. Tyle że relatywnie łatwo w tej dyscyplinie – w Polsce oczywiście – dostać się na szczyt. Za mało klubów, za mało zawodników, za mało impulsów rozwojowych, za mało pieniędzy… Odnosząc się do tych ostatnich, Mariusz Czerkawski z rozrzewnieniem i zazdrością stwierdził, że gdyby Orlen zamiast na Roberta Kubicę przeznaczył 100 milionów złotych na hokej właśnie, pożytki z takiej inwestycji mogłyby być niewspółmiernie większe. Tymczasem bieda sprawiła, że rozgrywek nie dokończyły Polonia Bytom i Orlik Opole.

Siatkówka też się niby broni, ale można odnieść wrażenie, że zapał w ewentualnej walce o szczyty już się wypalił. Dostrzegli to, jak się wydaje, zawodnicy, z których większość w nowym sezonie będzie grała już w innych klubach, dostrzegł to i Piotr Gruszka, który przedłożył nad Katowice inne miasto. Czy oni wszyscy tak bardzo chcieli wynieść się stąd? Czy może nikt ich specjalnie aktywnie nie przekonywał do pozostania? Czy może wreszcie doszli do wniosku, że w stolicy woj. śląskiego na sukcesy liczyć nie mogą?

A piłkarze? No! Ci to dopiero zdają się uczestniczyć w permanentnej rewolucji. Hurtem kupowani i hurtem sprzedawani nie sprawiają wrażenia, że za drużynę dadzą się pokroić. A nawet jeśli by tego chcieli, to przy szybko kręcącej się karuzeli, przy zmianach trenerów, szkoleniowych metod i strategii mogą na to w ogóle nie dostać szansy.

Trudno nie odnieść wrażenia, że te wizje, zamiary i marzenia posypały się w Katowicach z łoskotem. Ale jest gorzej – trudno nie odnieść wrażenia, że nikt nie wie, dlaczego tak się stało. I co się jeszcze może stać w przyszłości.

 

Credit: Lukasz Sobala / Press Focus