Bez rozgrzewki. Ośmiu ludzi stąd

Transferem Jakuba Kiwiora do Arsenalu będziemy się pewnie jeszcze przez pewien czas ekscytować. Albo ta ekscytacja będzie narastać, wraz ze zwiększającą się rolą tego piłkarza w londyńskim klubie, albo też będzie gasnąć, jeśli zasiądzie na dobre na ławce rezerwowych lub wręcz na trybunach.


Sam jednak fakt, że piłkarz ten wylądował w zespole lidera Premier League, jest z gruntu frapujący. Pewnie by tego nie było, gdyby nie udział w mistrzostwach świata, bo to w końcu – jak w świecie mody – wybieg, na którym wiele można zyskać (choć i wiele można stracić). Dodajmy jednak – tak na wszelki wypadek – że być może armia skautów „Kanonierów” obserwowała go już w meczach ligowych Spezii w Serie A, i potrzebowano wyłącznie potwierdzenia, że tak, że ten Kiwior to nam się ewentualnie nada.

To w sumie fajna wiadomość również z kibicowskiego punktu widzenia, bo naturalną kolejną rzeczy najważniejsza liga angielska znów zacznie w Polsce przykuwać baczniejszą uwagę. Jeszcze całkiem niedawno patrzyliśmy na nią „pod kątem” Jana Bednarka (właśnie wrócił z Aston Villi do Southamptonu), Matty Casha (ten akurat z Aston Villi chyba nigdzie się nie wybiera) czy Mateusza Klicha (wybrał się za wielką wodę z braku miejsca dla niego w Leeds; w tymże Leeds nie nawalczył się Mateusz Bogusz i teraz grywa w Hiszpanii, na drugim poziomie rozgrywkowym), a teraz będziemy oczekiwać, czy i kiedy szansę dostanie Kiwior. I jaki to będzie miało wpływ na jego miejsce w reprezentacji; w zgodzie z logiką jest (powinno być) tak, że im mniej grania w klubie – choćby nie wiadomo jak ten lub się nazywał – tym i mniej w reprezentacji. Coś na ten temat powinien powiedzieć Jan Bednarek, który stałe w niej miejsce stracił właśnie na rzecz świeżo upieczonego „Kanoniera”.

Jakub Kiwior, Fot. twitter.com/arsenal

W sumie jednak to taka przydługawa dygresja, która pośrednio wiąże się z rolą, jaka przez wiele lat przypisana była Górnemu Śląskowi w dziele wspierania polskiej piłki nożnej – poprzez dostarczanie kolejnych wybitnych talentów. Nie da się ukryć, że był pod tym względem okres swoistego załamania (lata 90., pierwsza dekada XXI wieku) i – może nie paradoksalnie – okres ten wiąże się z potężnym dołem reprezentacji. Innymi słowy, im mniej było ludzi z Górnego Śląska w reprezentacji, tym gorzej ona grała.

Naciągana teza? Być może, bo przyczyn słabości polskiego futbolu w tamtych czasach – a i w dzisiejszych nie jest on przecież potęgą – musiało być o wiele więcej niż tylko załamanie szkolenia w Zabrzu, Chorzowie, Gliwicach, Katowicach itd. Z drugiej strony, coś musiało być na rzeczy, skoro w jedenastce, która w 1972 roku wygrała olimpijski finał z Węgrami (2:1) i zaczęła najpiękniejszą erę w polskim futbolu, było sześciu ludzi ze Śląska. A jeszcze inni siedzieli na ławce rezerwowych. Oczywiście, te proporcje zmieniły się w późniejszych latach, ale wspomniany liczny udział można potraktować w kategoriach silnego i skutecznego impulsu do pracy talentów – i z talentami – w innych regionach Polski.

I oto w 26-osobowej kadrze na finały mistrzostw świata w Katarze znalazło się ośmiu ludzi „stąd”: Kamil Grabara (wychowanek Wawel Wirek), Łukasz Skorupski (Pogoń Zabrze), Jakub Kiwior (Chrzciciel Tychy), Kamil Glik, Michał Skóraś i Szymon Żurkowski (wszyscy MOSiR Jastrzębie-Zdrój), Jakub Kamiński (Szombierki Bytom) i Arkadiusz Milik (Rozwój Katowice). Wprawdzie zasadniczy udział w meczach mieli Kiwior i Glik, w mniejszym stopniu Milik i Kamiński, a symboliczny Skóraś, ale… od czegoś trzeba zacząć.

Jak podkreślał niedawno Stefan Mleczko, członek zarządu Śląskiego Związku Piłki Nożnej, dzieci znowu, wręcz masowo, napływają do szkolenia. One same to kochają, a pewnie ich rodzice dostrzegają sens tej pracy, niezależnie od tego, czy latorośl trenuje w małych klubach czy też w akademiach, w których poziom pracy nieustannie rośnie. A jednocześnie rośnie liczba rozmaitych imprez, które stanowią świetny przegląd potencjalnych następców śląskich (i nie tylko) gwiazd piłki nożnej. Mleczko, jako lokalny patriota, dostrzega tylko jeden problem, dość oczywisty i trudny do przeskoczenia z bardzo wielu różnych względów: bardzo szybką emigrację talentów do innych klubów i akademii w Polsce, a także ośrodków zagranicznych, co jest hamulcem rozwojowym dla miejscowych klubów. No ale to już temat na całkiem inne opowiadanie…


Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus