Bez rozgrzewki. Patrzcie, jakie nasi mają branie!

W szerokim świecie dobiegło wczoraj końca tak zwane zimowe okienko transferowe. Jak to w ostatnich godzinach tego wielkiego targowiska, działo się sporo, choć już nie z udziałem polskich piłkarzy. Kto z nich miał zostać sprzedany (kupiony, wypożyczony), ten został, a emocji i tak nam nie brakowało. Sam Krzysztof Piątek wywołał ich aż ponad miarę.

Trudno powiedzieć, że dla zagranicznych rynków polscy piłkarze stali się akurat w minionych miesiącach nader atrakcyjni, modni i pożądani. Lecz faktem jest, że sporo z tych, którzy wyjechali wcześniej, wykonało na tyle dobrą robotę, że rozmaici menedżerowie i skauci dość chętnie pojawiają się na naszych ligowych stadionach. Z pustymi rękami do swoich pracodawców na ogół nie wracają. Widoczny jest – zresztą nie od dzisiaj i nie od wczoraj – trend, w którym średnia wieku naszych piłkarzy, zmieniających dotychczasowe klubowe barwy na zagraniczne, wciąż i wciąż się obniża.

Co zdaje się świadczyć o swoistej skrupulatności w penetrowaniu naszego rynku. Ale oczywiście nie tylko naszego. Na pewno tego typu najazdy przeżywają kluby chorwackie, serbskie, słoweńskie, słowackie, czeskie itp. Bo to po prostu element interesu, polegającego na w miarę tanim zakupie i ewentualnie późniejszej, o wiele droższej, odsprzedaży. Wręcz podręcznikowy jest tu przykład wspomnianego Piątka; trudno o bardziej spektakularny i efektowny – ponad 30 milionów euro różnicy między ceną transakcji pomiędzy Cracovią a Genoą i pomiędzy Genoą a Milanem.

Ale wszystko, co powyżej, jest swoistą zabawą tematem transferowym. Fajną rzecz jasna zabawą, budzącą sympatyczne skojarzenia, w jakimś elemencie wbijającą w dumę – patrzcie, jakie nasi mają branie – wszelako nieco później się pojawia się refleksja, że nasza rodzima liga znów została ograbiona z tych, których oglądało się chętniej niż innych, chociażby dlatego, że oni bardziej nasi i bardziej swojscy, i że co najmniej kilka polskich klubów, oprócz zastrzyku gotówki (która nie wiadomo jak zostanie spożytkowana) dostanie jakościowo w łeb. Z rozmaitymi skutkami, o których w tym m.in. miejscu pisałem wielokrotnie: rozliczne lania na wczesnych etapach rozgrywek o europejskie puchary albo dramatyczne wręcz kłopoty w krajowych rozgrywkach. Czego w najbardziej widoczny sposób doświadcza właśnie Górnik Zabrze.

Tę pustkę po transferach widać najlepiej właśnie teraz. Kiedy trzeba łatać dziury w drużynie, i kiedy śledzi się gorączkowe podróże dyrektorów sportowych poszczególnych klubów. Jest już rytuałem, że większość tych podróży wiąże się z przekraczaniem granic. W konsekwencji ze spodziewaną kolejną zmianą proporcji w składach poszczególnych drużyn na rzecz cudzoziemców. Trudno to oczywiście uznać za zło samo w sobie, ale też nie sposób nie skonstatować, że wspomniani wcześniej menedżerowie czy skauci, przyjeżdżający do Polski z „większego piłkarskiego świata”, bardziej w swoich wyborach upodobali sobie Polaków właśnie, a nie sprowadzonych nad Wisłę cudzoziemców. Bywają wprawdzie wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę.

W tym świetle na bardzo ciekawą wygląda teza wygłoszona przez trenera Górnika, Marcina Brosza, ta mianowicie, by rozważyć przeznaczanie znacznie większych kwot pieniędzy na pro junior system, promujący wprowadzanie do ligowych (nie tylko ekstraklasowych) zespołów młodych, rodzimych zawodników. Byłoby to niejako określenie kierunków pracy klubów i trenerów, lecz także stanowiłoby sygnał dla najmłodszej generacji piłkarzy, że otwierają się przed nią większe niż dotychczas możliwości i szanse na przebicie się w klubowej rywalizacji, również… z cudzoziemcami.

Czy rodziłoby to prawdopodobieństwo jeszcze większej i jeszcze szybszej emigracji? Nie można tego wykluczyć, ale nie można wykluczyć i tego, że z Polski wreszcie będą wyjeżdżać nie za milion – niechby nawet i cztery miliony – euro, a za kwoty kilkakrotnie większe. Które można byłoby przeznaczać na rozbudowę bazy, stworzenie szerszych podstaw piramidy szkolenia, lepsze opłacanie trenerów itd.

A skoro i tak nasze kluby będą za biedne, by konkurować z zagranicznymi większymi czy mniejszymi potentatami o europejskie trofea, to niech przynajmniej zrobią ze szkolenia młodych całkiem niezły biznes. Prędzej czy później się to się opłaci. Popatrzmy chociażby na Chorwację…