Bez rozgrzewki. Piękne życie Pana Stanisława

Stanisław Oślizło ukończył kilka dni temu 85 lat. W zdrowiu, uśmiechu, rodzinnym szczęściu… No i z przeszłością, za którą pewnie trochę tęskni, bo piękna była ona, pełna emocji, wzruszeń, fantastycznych chwil, dni, miesięcy i lat.


Wraz z kolegami z boiska był uosobieniem wielkości Górnika Zabrze i rodzącej się potęgi reprezentacji Polski, co przypadło na początek lat 70. Czyli wtedy, kiedy już powoli żegnał się z międzynarodową piłką. Czy raczej jego żegnano. W każdym razie nie dane mu było zdobyć – na przykład – złotego medalu olimpijskiego w 1972 roku, choć pewnie nie zaszkodziłby tej drużynie. Ale co tu dużo mówić – ówczesne decyzje personalne Kazimierza Górskiego obroniły się z naddatkiem. Zapisał się za to w historii polskiej piłki m.in. bramką strzeloną Manchesterowi City w finale Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Pełni szczęścia ona nie dała – Górnik przegrał 1:2 – ale ile byśmy dali, żeby dzisiaj jakikolwiek polski klub, w jakimkolwiek europejskim pucharze, dotarł do finału. No, niechby chociaż był półfinał.

Jakkolwiek spojrzeć na karierę Stanisława Oślizły, można rzec, że urodził się nieco za wcześnie. Choć, być może, wyrósł ponad innych piłkarzy ze swojego pokolenia i zanim kolejne dojrzało do sukcesów, on znalazł się w schyłkowej fazie kariery. No ale warto wyobrazić sobie, że jako nieco młodszy człowiek gra na stoperze w parze z Jerzym Gorgoniem, który zresztą na swój sposób przy panu Stanisławie sportowo się wychował i dojrzał. Tak dojrzał, że potem przez lata był podporą reprezentacji, poczynając od genialnych meczów w czasie mistrzostw świata w 1974 roku, notabene w parze z wyciągniętym – jak się wówczas wydawało – z kapelusza Władysławem Żmudą, ledwie 20-latkiem.

Ktoś powie, że naciągam rzeczywistość, ale gra Stanisława Oślizły przypominała tę niemieckiego kapitana Franza Beckenbauera. Oczywiście, w pierwszym rzędzie ze względu na umiejętności, na postawę całej drużyny, pewnej i czującej bezpieczeństwo związane z tym, co dzieje się w tyłach. Ale również ze względu na charyzmatyczną osobowość, stąd też przylgnęła do niego ksywka Cesarz czy – z niemiecka – Kaiser.

Oślizło również był przez długie lata kapitanem i Górnika, i reprezentacji. I także miał w sobie coś z charyzmatycznego cesarza, z którego każdym słowem i gestem koledzy – a i trenerzy – się liczyli. I może nie został tak nazwany tylko dlatego, że… nikt na to nie wpadł. Choć w tamtych, komunistycznych, latach nie brakowało nam „cysorzy”, często śmiesznych, często żałosnych, często grubiańskich, za to stojących na czele rozmaitych komitetów. Pan Stanisław doświadczył również ich „działalności” – ze szkodą dla siebie.

Mimo różnych doświadczeń, związanych zarówno z wielkością piłkarską, sławą i uwielbieniem tysięcy kibiców (nie tylko Górnika, którego – był czas – kochała cała Polska), jak też z przykrymi przypadkami, które związane były ze specyfiką tamtych smutnych, szarych lat – lat „naszej małej stabilizacji” – pozostał pan Stanisław z gruntu pogodną, pełną ciepła, kontaktową osobą. Nie na darmo przez długi czas pełnił funkcję rzecznika prasowego klubu, a przejął ją po zmarłym, ale niezapomnianym Janie Bolku Niesycie, co samo w sobie było wyzwaniem. Miarą osobowości Oślizły było to, że – jak sam opowiadał – bał się tej funkcji, bo legendarnego Bolka nazywał „rzecznikiem tysiąclecia”, więc wchodzić w buty kogoś takiego mogło uchodzić za zaprzeczenie skromności. I to mówił człowiek, który zdobył osiem tytułów mistrza Polski, 6 Pucharów Polski i 57 razy zagrał w reprezentacji, przez lata – jak się rzekło – będąc jej kapitanem; w tych czasach, kiedy reprezentacja grała dużo rzadziej niż w dzisiejszych.

Stanisław Oślizło pozostanie legendą polskiej piłki nożnej, a dla mnie idolem szczenięcych lat. Idolem, z którym miałem później zaszczyt grać w jednej – dziennikarskiej – drużynie, przeprowadzać wywiady, nasłuchać się anegdot i… posłuchać jak gra na fortepianie. No i przejść z nim „na ty”, co traktuję jako wyjątkowy honor.

Pewnie obaj byśmy chcieli, żeby dzięki zaczynającym się 20 listopada finałom mistrzostw świata w Katarze narodziły się nowe legendy, o których będzie się chciało pisać za 10, 20 czy 30 lat, których będzie się chciało słuchać, a nade wszystko ciepło wspominać.

Oby nam było to dane. Dlatego 100 lat dla Ciebie, Stasiu! Co ja piszę?! 200!!!


Na zdjęciu: Stanisław Oślizło zebrał wiele urodzinowych gratulacji i życzeń. Dołączamy się do nich całym sercem.
Fot. Norbert Barczyk