Bez rozgrzewki. Przywalić Michniewiczowi…

Czesław Michniewicz odwiedził kilku byłych selekcjonerów kadry. Nie dzielił się publicznie, a tym bardziej w szczegółach, tematyką tych rozmów, ale wiadomo, że zasięgał języka m.in. w sprawie przygotowań do dużej imprezy.


Bez wątpienia coś na ten temat mają do powiedzenia Antoni Piechniczek, Jerzy Engel, Paweł Janas, Adama Nawałka. Choć pracowali w różnych czasach, w odmiennej futbolowej specyfice i uwarunkowaniach, a także z piłkarzami będącymi mentalnymi dziećmi swoich epok (z wszelkimi tego konsekwencjami), to zapewne mieli do przekazania Michniewiczowi prawdy bardziej uniwersalne. I jeśli nawet nie płyną z nich wnioski praktyczne, to warta odwiedzin i rozmów jest choćby sama refleksja będąca tego następstwem.

Tymże wizytom Michniewicza zaczął się dziwić Kamil Kosowski, były wielokrotny reprezentant Polski i m.in. podopieczny Pawła Janasa w finałach mistrzostw świata w 2006 roku. Zaczął się dziwić, krytykować (na łamach „Przeglądu Sportowego) i zadawać pytanie: co z tych wizyt ma wynikać, czego obecny selekcjoner się nauczył, jakie wnioski może wyciągnąć. Tu cytat: „Nie sądzę jednak, że Michniewicz prosił ich o rady, bo on raczej decyzje podejmuje sam. A o co mógłby ich zapytać? Jak spartolić przygotowania, by „zajechać” zespół fizycznie. Takie pytanie mógłby zadać też Adamowi Nawałce, bo on też zawiódł pod tym względem”.

Kosowski, jak do skończonego autorytetu, odniósł się natomiast do osoby Leo Beenhakkera. I znów cytat: „Jeśli Czesław Michniewicz chciałby dowiedzieć się czegoś od wielkiego trenera na temat wielkich turniejów, to powinien odwiedzić Leo Beenhakkera”.

Sięgam po najłatwiej dostępne źródło, czyli Wikipedię, by upewnić się co do dokonań Holendra. Dwukrotnie prowadził reprezentację Holandii. Za pierwszym razem, w latach 1985-86, zastępował chorego Rinusa Michelsa i „Pomarańczowi” nie zakwalifikowali się na mundial. W 1990 roku znowu został selekcjonerem, ponieważ na wniosek zawodników zwolniono Thijsa Libregtsa. Holandia we Włoszech wyszła z grupy, a odpadła zaraz potem, czyli w 1/8 finału. Nie wnikając w inne reprezentacyjne przygody (Trynidad i Tobago, Arabia Saudyjska), odwołajmy się do polskiej. No fakt, zasługą Leo był historyczny, pierwszy awans biało-czerwonych do finałów mistrzostw Europy w 2008 roku. Tyle że pożegnaliśmy się z nimi szybko po porażkach z Niemcami i Chorwacją oraz remisie z Austrią. Został zwolniony po kompletnie nieudanych eliminacjach mistrzostw świata 2010.

Wciąż więc nie wiem, w czym przejawiały się zasługi i zdolności Beenhakkera w przygotowaniach do dużych imprez; rezultaty, które osiągał, tylko w drobnej części można porównać z osiągnięciami Antoniego Piechniczka. A ponadto Kosowski nie był w kadrze na Euro 2008, więc o przygotowaniach do tej imprezy mógł wiedzieć co najwyżej z opowieści kolegów. Zakładam, że relacjonowali je obiektywnie. Osobiście doświadczył przygotowań jako podopieczny Pawła Janasa we wspomnianych finałach mistrzostw świata w 2006 roku, ale z tej akurat imprezy najbardziej można go było zapamiętać, jak filmował trybuny niedługo przed inauguracyjnym meczem z Ekwadorem. Taki tam sposób na koncentrację. Towarzyszył temu meczowi folklor w postaci wizyty ówczesnego premiera w szatni naszych piłkarzy, krótko przed pierwszym gwizdkiem. Co rzecz jasna bardziej świadczy o wyczuciu chwili, znajomości sportu, o elementarzu psychologii już nie wspominając.

Mam wrażenie, że Kosowski przyczepił się do tych wizyt Michniewicza, bo gorączkowo szukał tematu, a żaden inny się nie nasunął. Ja sam bardziej przyczepiłbym się do tego, że wśród byłych piłkarzy jest mniej woli przyczyniania się do rozwoju naszej piłki – chociażby poprzez pracę trenerską, dyrektorską, w sumie praktyczną – a znacznie jej więcej do wcielania się w rolę komentatorów i recenzentów.

Abstrahujmy już od tego, że jedni mają do powiedzenia więcej, inni mniej. Ale mogę sobie wyobrazić, że zanim zasiądą do pióra i mikrofonu, zanim klepną w klawiaturę i powiedzą kilka zdań, to chętnie sięgają po doświadczenia tych, co na użytkowaniu klawiatury i gadania do „sitka” zjedli zęby.

No to w imię jakich wyższych racji czepiać się Czesława Michniewicza, że chciał sobie pogawędzić z byłymi selekcjonerami?


Fot. Tomasz Folta/PressFocus