Bez rozgrzewki. Raków na holenderskim szlaku

Informacje z przygotowań piłkarskich zespołów do kolejnego lub dalszej części sezonu zwykle nie należą do najbardziej frapujących.


Jak mawiają klasycy słowa, to „praca w pocie czoła” rano i wieczorem, urozmaicona sparingami. Ewentualnie „żywsze bicie serca” (znów odwołanie do klasyki) budzą te z nich, w których pojawiają się nowe nazwiska, choć akurat w odniesieniu do transferowych przymiarek polskich klubów większość to nazwiska z gatunku anonimowych, dopiero z szansą na popularność, lokalną oczywiście.

Te nasze kluby zimą najchętniej wyjeżdżają na obozy do Turcji, Hiszpanii, na Cypr, z przyczyn jak najbardziej banalnych – no bo tam jest cieplej, śniegu (zasadniczo) nie ma, a i ceny przystępne, w wielu przypadkach bardziej atrakcyjne niż w polskich ośrodkach. Wyłom od tej wyjazdowej tradycji zrobił w tym roku Raków, wybierając się do Holandii. Dzięki temu miał tam okazję zmierzyć się m.in. z PSV Eindhoven (porażka 2:4) i Anderlechtem Bruksela (w momencie pisania tych słów nie był znany ani przebieg, ani wynik meczu, ani skład rywali).

Wspomniane drużyny nie są z najwyższej europejskiej półki, ale przecież liczącej się, budzącej respekt i szacunek dla ich dnia dzisiejszego i historii. No i coś w rodzaju zazdrości z powodu miejsc, które w tej międzynarodowej hierarchii zajmują. Te miejsca dla wszystkich polskich klubów i ich kibiców to obiekt westchnień i marzeń, od lat niedościgłych.

Raków na razie aspiruje do miana „głównego rozgrywającego” w polskiej piłce nożnej. Dwa razy wicemistrzostwo kraju, dwa razy Puchar Polski – to dorobek już znaczący. Ale jest oczywiste, że marzenia wszystkich związanych z tym klubem sięgają wyżej, i nie tylko krajowego podwórka to dotyczy.

Dotychczasowe występy Rakowa w europejskich pucharach „wstydu nie przyniosły” (znów kłaniają się klasycy słowa), emocji przeżyliśmy dzięki niemu sporo, ale też gasły one nie w tych okolicznościach, które chcieliśmy przeżywać.

Może to naciągane, ale wyjazd zespołu akurat do Holandii – i konfrontacje z PSV Eindhoven czy Anderlechtem Bruksela – mogą uchodzić za przejaw braku pełni satysfakcji w częstochowskim klubie z tego, co dotychczas zdołano osiągnąć. Tenże wyjazd sugeruje, że chcą się uczyć od najlepszych; że chcą iść dalej i wyżej, by kluby pokroju Slavii Praga nie stanowiły przeszkody nie do przejścia. A od kogo się uczyć, jeśli nie od Holendrów czy Belgów, których poziom wyszkolenia kojarzy się z piłkarskimi uniwersytetami, a nie szkółkami niedzielnymi?

No więc taki wyjazd może służyć nie tylko jako forma nauki, ale i jako nieustający akt pokory wobec własnych i cudzych umiejętności. Trener PSV, słynny Ruud van Nistelrooy, desygnował na mecz z Rakowem głównie zawodników z drużyny rezerwowej oraz młodzieżowej, a mimo to – jeśli oprzeć się na tym, co ukazało się na naszych łamach we wtorkowych wydaniu – zdołali oni zdominować częstochowian grających zasadniczo w najsilniejszym zestawieniu.

Wróćmy do intencji, jaka zdaje się przyświecać trenerowi Markowi Papszunowi, jego współpracownikom, a i najpewniej jego przełożonym. Otóż pobieżna analiza gry Rakowa, nie tylko w minionym i bieżącym sezonie, zdaje się wskazywać, że bardzo mocno czerpie on ze wzorów mających swoje źródło w „futbolu totalnym”, co przecież jest holenderskim wynalazkiem. Elementy tegoż to posiadanie piłki, niedopuszczanie do rozgrywania jej przez rywali, silna presja już na ich połowie, a wszystko to wsparte o znakomite przygotowanie fizyczne. Fachowcy pewnie wymieniliby jeszcze wiele innych elementów. No ale któż zaprzeczy, że Raków gra najbardziej atrakcyjną piłkę w naszej ekstraklasie? A ponieważ atrakcyjność przekłada się na zwycięstwa, więc śmiało można rzec, że klub spod Jasnej Góry wytycza szlaki. Dobrze byłoby, żeby inni za nim podążali.

Konsekwencje są m.in. takie, że raz po raz wymienia się nazwisko Marka Papszuna w kontekście pracy z polską kadrą. Niby pilnuje on swojego częstochowskiego ogrodu, ale kto wie, co zdarzy się „na dniach”.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus