Bez rozgrzewki. Trupy z szafy wypadają po latach

Być może nikt się specjalnie nie zdziwił aresztowaniu byłego wiceprezesa tego klubu za jego uczestnictwo w działaniach przestępczego światka, który przez lata oplatał swoimi mackami Wisłę. Ale mina chyba każdemu musiała zrzednąć, kiedy czytał w „Przeglądzie Sportowym” informację, że wyrokiem sądu w Szwajcarii „Biała gwiazda” musi zapłacić dobrze ponad milion euro byłemu klubowemu menedżerowi (działaczowi) Adamowi Mandziarze. Łapanie się za głowę jest uzasadanione, bo nie dość, że te roszczenia dotyczą kilkunastu lat wstecz – w tym m.in. transferu… Kamila Kosowskiego do Kaiserslautern – to jeszcze przypadają one na taki moment w historii Wisły, o którym powiedzieć, że jest krytyczny, to jakby nic nie powiedzieć.

Sąd postanowił, więc trudno z jego rozstrzygnięciami wchodzić w polemikę. Aczkolwiek wiślaccy znawcy tematu twierdzą, że poszło o długi wirtualne, a nie realne. Takie, że niby są, lecz jednak ich nie ma.

Trzeba byłoby być bliżej tematu, by móc zinterpretować – w tym konkretnym przypadku – pojęcie długu wirtualnego. Niemniej cała ta sprawa pokazuje, jakimi ścieżkami wędrują w piłkarskim świecie transferowym pieniądze. Nakazuje się zastanowić, czy aby na pewno te ścieżki mają dużo wspólnego z pospolitą uczciwością; tudzież z przekonaniem, że wysokość ponoszonych nakładów jest w stosownym stopniu adekwatna do spodziewanych korzyści.

Nie chcę się tu szczególnie wyzłośliwiać, ale patrząc na kluby polskiej ekstraklasy (i nie tylko jej), trudno pozbyć się wrażenia, że to nie one są największymi beneficjentami – w wymiarze wyniku sportowego – tych pieniężnych wędrówek, lecz grupki ludzi w jakiejś mniej czy bardziej luźnej formie podczepione pod te kluby.

Bez rozgrzewki. Czy ktoś pyta o Waldka Kinga?

Akurat kilka dni temu Polski Związek Piłki Nożnej ujawnił, kto i ile wydał na prowizje menedżerskie we wspomnianych klubach między 1 kwietnia 2018 a 31 marca 2019 roku. Niektóre kwoty zaskakują i nawet nie tyle chodzi o liczby bezwzględne, ile o to, kto „zaszalał” najbardziej. Na czele Lech z blisko 7 milionami zł, za nim Legia z blisko 6 milionami, a na podium znalazła się jeszcze Wisła Płock – prawie 5 mln 300 tys. zł. Czwarte miejsce zajęła Pogoń – ponad 3 mln 100 tys. zł. Wszystkie te dane bez trudu można znaleźć w internecie, więc podarujmy sobie, ile zapłaciły kolejne kluby – z wyjątkiem Wisły Kraków, która wydała na menedżerów raptem 67 tys. zł. Akurat to skądinąd świetnie obrazuje dramatyzm jej sytuacji; i jeszcze to, że na upartego i bez menedżerów można się obyć, przynajmniej czasowo. Charakterystyczne zresztą, że „tabela wydatków” menedżerskich oraz aktualna tabela ekstraklasy słabo do siebie przylegają.

Ktoś może posłużyć się argumentem, że duże pieniądze – niewyobrażalnie większe niż u nas – krążą w świecie menedżerskim za granicą i że takie już są specyfika i urok piłki. No i zgoda. Ale trzeba też przyjąć, że o ile stan finansów zdecydowanej większości klubów na zachodzie jest zdrowy (lub przynajmniej za zdrowy uchodzi), o tyle u nas bodaj nikomu budżety się nie spinają albo spinają w dużej mierze dzięki działalności dobroczynnej poszczególnych miast. Tym bardziej jednak warto i trzeba stawiać w tym kontekście rozmaite pytania. Na przykład takie: czy wysokie prowizje dla menedżerów nie pochodzą przypadkiem z naszych podatków? I takie, najbardziej podstawowe: czy na pewno te nasze kluby zarządzane są w zgodzie z pryncypiami ekonomii i zdrowego rozsądku?

Jak tak popatrzeć na Wisłę Kraków, albo chociażby Ruch Chorzów, można mieć – szkoda, że poniewczasie – wielkie wątpliwości. Trupy mają to do siebie, że wypadają z szafy zazwyczaj dopiero po latach.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ