Bez rozgrzewki. Tylko głupi „Lewego” nie posłucha

Posłuch, jaki znajduje wszem i wobec Robert Lewandowski, jest oczywisty i zrozumiały.


Nie było nikogo przed nim, a pewnie długo jeszcze nie będzie po nim, kto by sięgnął po status sportowca równającego się z pomnikami w rodzaju Ronaldo czy Messi. Czyli że sam (już) jest pomnikiem. Ale też droga jego kariery, opisanej zresztą na wiele sposobów, również przez niego samego, może uchodzić za wręcz modelową, nadto nieskażoną niczym, co jego pomnikowość by naruszało. Każdy jego życiowy ruch – sposób traktowania sportowej kariery, nieustanna chęć uczenia się, tryb życia, a i rodzinność – może uchodzić za przemyślany, mądry, zacny, ciepły.

No więc pana Roberta się słucha, bo tylko głupi nie słuchałby, co taki autorytet ma do powiedzenia. Nawet jeśli nie są to prawdy odkrywcze, nawet jeśli wielokrotnie przewijały się one w wypowiedziach innych ludzi, też przecież mądrych, doświadczonych, którzy poświęcili całe życie piłce nożnej, to przekaz „Lewego” jest wzmocniony po wielokroć za sprawą nie tyle, co i jak mówi, ile że to właśnie on mówi. A kilka dni temu powiedział – na konferencji prasowej przed meczami z San Marino i Albanią – że to nie jest tak, że piłkarz, który w polskiej lidze (a niechby nawet innej, lepszej) zdobył trzy bramki lub zagrał świetnie w pięciu meczach, od razu musi być powołany do kadry; i że niekoniecznie musi być transferowany do lepszej ligi. Tym bardziej jeśli jest bardzo młody, a więc niekoniecznie w pełni dojrzały, i z wszelkimi danymi, by wciąż jeszcze się rozwijać nawet w rodzimym klubie.

Oczywista oczywistość – jak powiedziałby klasyk. W dziesiątkach, a może i w setkach, przypadków było tak, że jechał polski piłkarz gdzieś na zachód (a od pewnego czasu i na wschód) i zatracał się tam. Nie mieścił się w jedenastce, nie mieścił się na ławce, z biedą mieścił się na trybunach… Bo odstawał technicznie, taktycznie i fizycznie na treningach, bo zjadała go samotność i tęsknota za bliskimi, bo nie znał języka. No i wracał do Polski, często-gęsto z podkulonym ogonem i często-gęsto nie umiejąc również na rodzimych boiskach nawiązać do tego, co prezentował przed wyjazdem. Są tacy, którzy tam pozostali, ale wykroczenie poza obrzeża piłki prowincjonalnej przekracza(ło) już ich siły i możliwości.

Jeszcze jedna banalna prawda – sport to suma nie tylko umiejętności, ale i wielu predyspozycji psychicznych. Nie wszystkim są one dane, nie wszyscy do konfrontacji z większymi (wielkimi) wyzwaniami dają sobie radę, choć pierwotnie wydaje się im, że sobie dadzą…

Słowa Roberta Lewandowskiego zostały w dużej mierze sprowokowane dwiema kwestiami. Pierwsza to fakt, że Paulo Sousa powołał do kadry na najbliższe mecze eliminacji mistrzostw świata tylko jednego piłkarza z polskiej ligi. Druga to taka, że padło na Kacpra Kozłowskiego z Pogoni Szczecin, który na dniach, konkretnie 26 października, ukończy dopiero 18 lat. Czy Sousa się myli, tak oceniając potencjał polskiej ligi? Czy – jak twierdzą niektórzy – powinien on częściej bywać na meczach o punkty w Polsce, bo wtedy dostrzegłby coś-kogoś, co zmieniłoby jego postrzeganie kandydatów do kadry?

Lewandowski przyszedł więc w sukurs Sousie. Tym, którzy zwykle wiedzą najlepiej, w klarowny, przemyślany i kulturalny sposób dał do zrozumienia, że polska hiper-super-ekstraklasa nie kojarzy się z jakością; czasem – jak stwierdził – poświęca ze 20 minut na oglądanie jakiegoś meczu. Co jednak gorsza – nie kojarzy się też ta nasza liga z cierpliwością, którą powinni cechować się piłkarze (ze szczególnym uwzględnieniem młodych), menedżerowie i same kluby. No ale wszyscy przebierają nogami, byle tylko coś do kieszeni z tytułu transferu wpadło…

Jak pokazuje sam Lewandowski, świat jest do zdobycia. Ale bez pracowitości i rozsądku jest to bardzo trudne, a w zasadzie niemożliwe. Byłoby super, gdyby Lewandowskiego nie tylko słuchano, ale i posłuchano, bo mądrze prawi. No ale czy jego słowa trafią do każdego?


Fot. PressFocus