Bez rozgrzewki. W Krakowie biznes jest odważniejszy

Z perspektywy mieszkańca Katowic, i Górnego Śląska w ogóle, a przede wszystkim sympatyka piłki nożnej, z niejaką zazdrością należy patrzeć na Kraków.


Co prawda śląski stan posiadania w ekstraklasie jest chwilowo nieco pokaźniejszy niźli krakowski – jest Górnik Zabrze i Piast Gliwice; Rakowa Częstochowa nie liczymy, bo to nie Śląsk, a województwo śląskie – ale ten drugi może uchodzić za układ zdrowszy, bo nie oparty o potencjał samorządowy, lecz o kapitał prywatny.

Fakt, Wisła Kraków od końca ery Bogusława Cupiała przechodzi rozmaite turbulencje, z działalnością organów ścigania w tle, ale właśnie wydaje się zmierzać w tę stronę, która może w sporcie uchodzić za optymalną. Trudno zresztą nie pamiętać, że za czasów wspomnianego Cupiała „Wisełka” była tak potężna jak żaden inny klub w Polsce. I tylko Ligi Mistrzów zabrakło jej do szczęścia. Pewnie i finansowego zbilansowania się, tudzież zysków…

Od początku do końca w rękach prywatnych – konkretnie właściciela Comarchu, profesora Janusza Filipiaka – jest Cracovia i choć jej sportowe losy toczą się różnie i różniaście, degradacji z ekstraklasy nie wyłączając, to nikt nie zaprzeczy, że jest klubem pod każdym względem stabilnym i o grze w którym marzy zapewne niejeden piłkarz.

Lekko z tyłu, ale jak się wydaje coraz bliżej peletonu, znajduje się III-ligowa Wieczysta Kraków należąca do właściciela sieci aptek i milionera Wojciecha Kwietnia, który niechętnie o sobie mówi, nie udziela się medialnie – podobnie zresztą robił Bogusław Cupiał – ale i tak wiadomo, że jego ambicje sięgają ekstraklasy, a świadczy o tym m.in. zatrudnianie byłych reprezentantów Polski ze Sławomirem Peszką i Radosławem Majewskim na czele.

Nieco wyżej niż Wieczysta, bo w 2. lidze, gra klub z ekstraklasową przeszłością, a nawet śladami zostawionymi w europejskich pucharach – Hutnik Kraków. Klub ten po latach przebił się przez ścianę milczenia poprzez to, że znalazł się w lutym br. w rękach Przemysława Sztuczkowskiego, który znów postanowił poszukać dla siebie miejsca w sporcie. Już kiedyś, jako właściciel i prezes firmy Złomrex, wspomagał żużlowego Włókniarza Częstochowa. Potem najwyraźniej zaczął się skupiać na kolejnych biznesowych przedsięwzięciach, które zaowocowały powstaniem grupy Cognor SA (dzisiaj Cognor Holding SA); by znów powrócić na łono sportu.

Może wokół „wejścia” w Hutnika nie byłoby aż tak wielkiego szumu, gdyby nie wywiad, którego Przemysław Sztuczkowski udzielił niedawno TVP.

Nie to, że padły w nim słowa z gatunku ciężkich, bulwersujących, burzących konwenanse. Padły w nim słowa proste, lecz znaczące i dające do myślenia. Po pierwsze, myśli w perspektywie o awansie do ekstraklasy. Po drugie – i ważniejsze – jak zobaczy, że w klubie czy wokół niego dzieje się coś złego, to po prostu sprzeda go za złotówkę. Co rozumie poprzez sformułowanie „coś złego”? Tu cytat ze wspomnianego wywiadu:

„Co może się stać? Cała daleko idąca korupcja. Ustawianie meczów, przekupywanie zawodników. Narkotyki. Burdy na trybunach. Chcemy, by na nasze mecze przychodziły rodziny z dziećmi i świetnie się bawiły. W żużlu to się udało. Na nasze mecze przychodziło 10-15 tysięcy ludzi. Chciałbym to powtórzyć w Hutniku, choć może jestem naiwny”.

Przemysław Sztuczkowski w największym skrócie podsumował to, co było – a właściwie w dużym stopniu wciąż jeszcze jest – chorobą polskiej piłki nożnej. To, co odstręcza zwyczajnych ludzi od chodzenia na mecze, a z dziećmi zwłaszcza, czyli chamstwo, burdy, brak elementarnego bezpieczeństwa, świadomość, że często-gęsto trybunami rządzą przestępcy, z którymi część zarządców klubów powiązana jest niejasnymi układami (strachem?).

Fakt – tkwić w takim klimacie szanującemu się przedsiębiorcy jest mało wygodnie i oczywiście kładzie się nieciekawym cieniem na firmę (firmy), których jest właścicielem.

Trzeba założyć, że gdy Sztuczkowski mówi, iż w razie czego złego rzuci ten piłkarski interes, to pewnie tak zrobi. Ale tak czy owak wykazuje się swoistą odwagą. Tak jak kiedyś Bogusław Cupiał, tak jak wciąż Janusz Filipiak, tak jak Wojciech Kwiecień, a i dzisiejsi właściciele Wisły.

Z lekka prowokacyjnie można byłoby przyjąć, że ludzie biznesu w Krakowie wykazują w akcie inwestowania w futbol więcej odwagi niż ludzie biznesu na Górnym Śląsku i w Zagłębiu, stąd też miotanie się samorządów miast z tego regionu z utrzymywaniem klubów (m.in. Katowice, Zabrze, Sosnowiec, Chorzów; a zobaczymy, co będzie w Tychach). Chyba że ktoś znajdzie dość argumentów, by przekonać, że sportowe spółki miejskie to nie układ awaryjny czy prowizoryczny, lecz docelowy i z zasady zdrowy; zdrowszy niż klub w rękach prywatnych.


Na zdjęciu: Hutnik Kraków z nowym właścicielem stara się o powrót na piłkarskie salony.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus