Bez rozgrzewki. W pogoni za koszykarskim światem

Uwielbiam koszykówkę. Oczywiście, nie dlatego, że właśnie reprezentacja Polski zajęła 4. miejsce w mistrzostwach Europy.


Raczej dlatego, że w dzieciństwie dane mi było się zetknąć m.in. z Arkadiuszem Grzybowskim, legendarnym tyskim trenerem, spod którego ręki wyszło wielu świetnych koszykarzy. Prowadził zajęcia m.in. w „mojej piętnastce”, czyli podstawówce w Tychach, która w latach 60. zasłynęła świetnymi wynikami w telewizyjnym konkursie „5 milionów”, prowadzonym przez Marka Grota. Mistrzostwo Polski, wicemistrzostwo Polski…

Trener Grzybowski pojawiał się na zajęciach, uczył nas – chętnych – koszykarskiego elementarza, a robił to w taki sposób, że nie sposób było tego nie polubić. Kariery nie zrobiłem, zabrakło… wszystkiego, na czele ze wzrostem, ale pasja została. Po latach dane ją było kontynuować amatorsko m.in. w małej hali w „Spodku”, a także przy okazji mistrzostw Polski dziennikarzy w Zakopanem, gdzie głównie zbieraliśmy baty. W tym od ekipy Warszawy, w której jedną z wiodących ról odgrywał Redaktor Łukasz Jedlewski, wielbiciel i znawca koszykówki, długoletni naczelny „Przeglądu Sportowego”, który kilka dni temu – w dniu meczu Polaków z Niemcami o 3. miejsce w Europie – odszedł z tego najlepszego ze światów.

Był też oczywiście element czysto zawodowy, w postaci możliwości opisywania sukcesów męskich drużyn Zagłębia Sosnowiec i Stali Bobrek Bytom czy żeńskiej – AZS-u AWF-u Katowice… Kiedy to było…

W wymiarze reprezentacyjnym też były sukcesy, ale – zwłaszcza w przypadku panów – trzeba sięgać głęboko w historię. W latach 60., pod wodzą Witolda Zagórskiego, nasz zespół trzykrotnie stawał na podium ME, raz sięgając po srebro, a dwukrotnie po brąz. Spektakularne sukcesy zaliczyła też reprezentacja pań. Mistrzostwo Europy w 1999 roku wywalczone w Katowicach z nieodżałowaną Małgorzatą Dydek, tytuły wicemistrzyń Starego Kontynentu w 1980 i 1981 roku, trzecie miejsca w 1938 i 1968 roku…

Im więcej lat upływało od tego czasu, tym więcej było… godzenia się z tym, że świat nam uciekł. Przełamanie nastąpiło w 2019 roku, podczas mistrzostw świata w Chinach, gdzie pod wodzą Mike’a Taylora nasz męski zespół wywalczył 8. miejsce. Na występ w tej rangi imprezie czekaliśmy 52 lata. A 51 na powtórzenie 4. miejsca w mistrzostwach Europy, co stało się przed tygodniem. I pomyśleć, że przez długie lata punktem odniesienia było 7. miejsce w 1997 roku.

Po co ta wyliczanka? Ano po to, by przynajmniej spróbować porównać polską koszykówkę z polską siatkówką. I jedna, i druga dyscyplina ma mniej więcej takie same wymagania co do „parametrów” zawodników (lub kandydatów na zawodników). Obie potrzebują zbliżonych wielkością obiektów, które zresztą mogą mieć wszechstronne zastosowanie. Również koszty pozyskania strojów i piłek do gry zapewne specjalnie się nie różnią. Co więc sprawia, że siatkarze są w stanie właściwie co roku bić się – i zdobywać – najcenniejsze trofea, a koszykarze mogą co najwyżej o nich marzyć?

Ktoś powie – i trudno będzie odmówić mu racji – że koszykówka jest sportem globalnym, uprawianym w znacznie większej liczbie krajów i na dużo wyższym niż u nas poziomie. Rzecz jasna, najważniejszym punktem odniesienia jest liga NBA, o której zapewne marzy każdy początkujący koszykarz, ale też stawiająca przed kandydatami do gry najwyższe wymagania. Jesteś wybitny – załapiesz się; jesteś dobry – niekoniecznie. Co do zasady: w niej wyznaczane są główne trendy w koszykówce. W siatkówce takiego raju – również w wymiarze finansowym – nie ma; jest kilka krajów, które nadają ton i oczywiście trzeba się cieszyć, że jest w tym gronie Polska.

Ale czy tylko o to chodzi, że w koszykówce światowa konkurencja jest silniejsza? Czy może również o to, że polskie środowisko siatkarskie lepiej sobie sprawy szkoleniowo-organizacyjne poukładało – poczynając od pracy z najmłodszymi, poprzez szkolenie w klubach, marketing i finanse, dobór kolejnych trenerów reprezentacji… Słowem o wszystko, co może składać się na sukces?

Odpowiedź na te pytania w środowisku koszykarskim pewnie znają; bo chyba znają swoje zalety, wady, słabości, ograniczenia. Ale właśnie pojawia się kolejna kwestia: czy i jak zdoła ono wykorzystać sukces w mistrzostwach Europy? I czy nie będzie tak, jak w piłce ręcznej, w której odnieśliśmy kilka znaczących sukcesów, lecz stają się one coraz bardziej odległą przeszłością.

Może po prostu za mało jest bardzo młodych ludzi, którzy mogą powiedzieć, że uwielbiają koszykówkę, piłkę ręczną itd.? A jeśli tak, to dlaczego…


Fot. Paweł Pietranik/PressFocus