Bez rozgrzewki. Władzy raz zdobytej nie oddamy…

W ubiegłym tygodniu wydawało się, że na wyciągnięcie ręki tę posadę ma Adam Nawałka, ale najwyraźniej się nie dogadano. Biorąc sprawę na intuicję, nie poszło o pieniądze (albo nie tylko o nie). Także zakres kompetencji, jaki sobie były selekcjoner chciał zastrzec. Przyjmuję, że dla kontrahentów było to za dużo, bo przecież można ewentualnie uszczuplić kieszeń, ale gorzej z władzą czy też jej poczuciem. A oddać władzę, to jakby oddać część samego siebie.

No więc ma Lech trenera (stan na środę, 14 listopada) tymczasowego w osobie Dariusza Żurawa, a my mamy do czynienia z galerią – fakt, że niespecjalnie liczną – postaci, które do objęcia tego klubu aspirują.

Wracam do maja tego roku. Wtedy to, na dwie kolejki przed końcem sezonu, zwolniono Nenada Bjelicę, Chorwata z naprawdę dużym nazwiskiem w trenerskim środowisku. Zwolniono, bo nie udało się zdobyć mistrzostwa Polski; fakt – trwoniąc w ostatniej części rywalizacji naprawdę duży kapitał.

Ciekawe jest to, że Bjelica niemal natychmiast dostał propozycję z Dinama Zagrzeb i ją przyjął. Dzisiaj Dinamo może się cieszyć z awansu do fazy pucharowej Ligi Europy, choć grupowa jeszcze się nie zakończyła. Za Dinamem Fenerbahce Stambuł, Spartak Trnawa, Anderlecht Bruksela…

Oczywiście, nie znaczy to, że pozostanie Bjelicy w Poznaniu gwarantowałoby Lechowi osiągnięcie tego samego pułapu w Lidze Europy. Kolejorz wysypał się już w III rundzie kwalifikacji na belgijskim Genku, a różnica w poziomie tych drużyn – a więc i poziomie umiejętności zawodników – była taka, że momentami można było mówić o zabawie w kota i myszkę. Co zarazem zdaje się sugerować, iż nawet chorwacka szkoła trenerska byłaby nie pomogła.

Ale też nie zmienia to faktu, że tą swoją niecierpliwością w stosunku do Bjelicy nic zarządzający Lechem nie osiągnęli, za to jakoś pomogli Dinamu. W ten sposób nawiązujemy do odwiecznego problemu – fakt, nie tylko polskiej piłki – pojmowanego jako stabilizacja, cierpliwość, zaufanie. To oczywiste, że im głębsze pokłady tych cech, tym i większa gwarancja (choć nie stuprocentowa), że sukces nadejdzie. Dzisiaj można tylko uprawiać gdybologię, sprowadzającą się do pytania, w którym miejscu byłby dzisiaj Lech, mając na ławce Bjelicę.

Na razie wiemy na pewno, że w Poznaniu znowu są w czarnej dziurze, a działacze nerwowo rozglądają się za kolejnym kandydatem do… ścięcia, co nastąpi prędzej czy później. Bo kto wie, czy wiele (większość?) problemów Lecha nie zawiera się w powiedzeniu, że „władzy raz zdobytej nie oddamy już nigdy”. I to – zdaje się – jest naczelna zasada, o której powinien pamiętać każdy kolejny trener. Nieważne, czy nazywa się Bjelica, czy Nawałka…