Bez rozgrzewki. Z kim siadasz do stołu?

Nie dość, że o klubie tym od miesięcy mówi się z oczywistych przyczyn bardzo wiele, głównie z powodów sportowych, ale i powiązanych z tym ściśle kłopotów finansowych, które wręcz publicznemu dyskursowi nadają ton (a w tle zatrzymania, zarzuty, generalnie – niejasności finansowe), to jeszcze jak wizerunkowy garb pojawia się idiotyczna wręcz sprawa zachowania Chorwata. Faceta, jak się zdaje, nieodpowiedzialnego, w głupi sposób wesołkowatego i… niewiele – nic? – dającego drużynie.

Gdybyśmy z takim przypadkiem chorobliwej skłonności do imprezowania, połączonej ze znikomym wkładem w dobre wyniki sportowe, mieli do czynienia w innym zespole – skądinąd było takich przypadków w bliższej i dalszej przeszłości wiele – zapewne przeszlibyśmy nad tym do porządku dziennego. Ot, pomyłka transferowa, wynikająca albo z niedostatecznego rozeznania tych, którzy ze strony klubu podpisywali kontrakt, albo ze zrobienia przez nich całkowicie prywatnego interesu w postaci nieformalnej, podstolicznej prowizji od transferu, albo też – w najlepszych okolicznościach – z kłopotami zawodnika z przystosowaniem się do polskich warunków. Ale ten konkretny przypadek Posinkovicia dotyczy akurat Ruchu, klubu, który w minionych miesiącach miał małe, a właściwie żadne, pole manewru, jeśli chodzi o pomyłki; tak w odniesieniu do ludzi, jak i do wszelkiego typu decyzji taktycznych, strategicznych i… dyplomatycznych.

Owszem, okoliczności, w jakich po spadku przyszło tworzyć tę drużynę, były co najmniej burzliwe. Z jednej strony, kompletny brak czasu, a jednocześnie masowe – usankcjonowane przez PZPN – rozwiązywanie kontraktów przez zawodników z winy klubu, z drugiej, rysująca się w czarnych barwach przyszłość Ruchu, o którym nie wiadomo było, czy przetrwa, a jeśli tak, to na jakim poziomie. Taki czas z założenia sprzyja decyzjom gwałtownym czy nawet rozpaczliwym. Ale te rzadko bywają dobre; tym bardziej zatem przed złożeniem jakiegokolwiek podpisu należało się pięć razy się zastanowić, a nade wszystko rozeznać, z kim właściwie zasiada się do stołu.

Mogę sobie wyobrazić, że ów czas był rajem dla wszelkiej maści menedżerów, kręcących się wokół Niebieskich. Presja (czasowa, finansowa, również medialna), pod jaką znajdowali się działacze, była niewymownie wielka, być może zatem ich zdolność do oceny, czy poszczególne ruchy transferowe mogą okazać się korzystne, była cokolwiek zaburzona. Co zostało wykorzystane właśnie poprzez wciśnięcie na Cichą 6 takiego nieodpowiedzialnego indywiduum, jak Posinković.

W tym miejscu pora na kilka słów moralizatorskiego kazania. Czy nie warto było – zamiast szukać po omacku jakichś Jasiów-wędrowniczków – poszukać w okolicy? W II, III, może nawet IV lidze? Czy taki chłopak, jeden z drugim, nie dałby się pokrajać za to, by występować w Ruchu? Czy nie nadstawiałby nóg i głowy za jego dobro? Może i by nie dodał drużynie jakości, ale przynajmniej mniej by kosztował. No i nie dawał powodów do mówienia o obciachu.