Bez rozgrzewki. Za wcześnie, by schodzić z cokołów

Z niejakim żalem przyglądam się temu, co dzieje się z silnymi jeszcze nie tak dawno punktami piłkarskiej reprezentacji Polski – Krzysztofem Mączyńskim i Michałem Pazdanem. Sentyment do nich pozostał zapewne również po ich występach w Górniku Zabrze. To w nim pokazali swoje możliwości. To stamtąd trafili do lepszych (bogatszych) klubów w Polsce, to tam bliżej poznali się z Adamem Nawałką, który – zostawszy selekcjonerem – o swoich podopiecznych z Roosevelta nie zapomniał. Ba, wykreował ich na ważne lub bardzo ważne postaci reprezentacji. Pazdan, za sprawą występów podczas mistrzostw Europy we Francji w 2016 roku, stał się wręcz swego rodzaju ikoną i bohaterem sympatycznych… memów.

Dwa lata w sporcie to oczywiście szmat czasu, ale żeby aż tyle, by z graczy bardzo znaczących – przynajmniej na naszych boiskach – spaść do drugiego lub nawet trzeciego szeregu? Mączyński (31 meczów w reprezentacji Polski) w maju skończy 32 lata, Pazdan (35 meczów) tyleż samo we wrześniu. Na dzisiejsze standardy można przyjąć, że właściwie są w kwiecie wieku. W swoich drużynach klubowych powinni pełnić nie tylko role przywódców, mentorów, ale wciąż jeszcze najbardziej istotnych ogniw, by nie powiedzieć – sił napędowych. Jeszcze i reprezentacja powinna mieć z nich pożytek. Nie ma i chyba mieć nie będzie…

Analiza tego, co się stało i jak się stało, że z cokołów zeszli do roli graczy drugo- czy trzecioplanowych, a nawet niepotrzebnych, byłaby dość trudna. Po drodze były kontuzje – nękały one zwłaszcza Mączyńskiego – i zapewne coś, co można sprowadzić do banalnej kategorii obniżki formy, związanej zarówno z dyspozycją fizyczną, jak i psychiczną. No, każdy może poczuć zmęczenie. Tylko żeby aż tak? Do rezerw? Do III ligi?

Trzeba trafu, że obaj ten sportowy zjazd zaliczyli w Legii Warszawa, dla której minionych kilkanaście miesięcy (a raczej kilka lat) było w ogóle trudnych. Zmiany, czy wręcz wstrząsy właścicielskie, kłopoty – eufemistycznie mówiąc – z kibicami, puste trybuny na Łazienkowskiej przy okazji spotkania z Realem Madryt, z późniejszych zdarzeń zamieszanie z trenerami, z których jeden dał do zrozumienia, że jak piłkarz czasem dostanie po pysku od kibica (kibola), to zapewne dlatego, że zasłużył. Z kolei następca był wybitnym specjalistą od futbolu kobiecego. To wszystko zapewne legło u źródeł wstydliwych wyników w europejskich pucharach. W sierpniu już było po wszystkim. W efekcie – kolejna zmiana trenera. Do dzisiaj jest nim bardzo kontrowersyjny Portugalczyk Sa Pinto.

Ktoś o słabszej psychice, nietraktujący klubu jako wyłącznie miejsce pracy, w którym liczy się wyłącznie wysokość miesięcznych poborów i regularność ich wypłacania, może się poczuć zdezorientowany. W jednym kącie klubowego korytarza słyszy to, w drugim coś zupełnie przeciwnego. Styka się z niejasnym podziałem kompetencji wśród kadry zarządzającej. Z ciągłymi zmianami trenerów, a wraz z nimi koncepcji szkoleniowo-taktycznych, do tego jeszcze z naciskiem „najbardziej medialnych” kibiców i w ogóle – opinii publicznej… Doprawdy, trzeba mieć grubą skórę lub… wysokie zdolności dostosowawcze. Albo i to, i to.

Nie wiem, czy to akurat przypadek Mączyńskiego i Pazdana. Może na ich zejście do piłkarskiego „podziemia” wpłynęły zupełnie inne czynniki. Winni temu w największej mierze są oni sami, w czym mogłyby się mieścić postawy typu: „fajnie jest jak jest, po co dawać z siebie wszystko, najważniejsze, żeby kasa się zgadzała”. Ale męczy mnie jedno: otóż Mączyński, człowiek uchodzący za spokojnego, wyważonego i spolegliwego, na dodatek ważącego słowa, rzekł otóż Antkowi Bugajskiemu z Przeglądu Sportowego, że owemu (kontrowersyjnemu jak się rzekło) trenerowi Sa Pinto ręki nie poda. Nie wyjaśnił, nie uzasadnił; wyłącznie dał do myślenia. Również odnośnie do perspektyw Legii.

Nie zmienia to faktu, że z perspektywy polskiej piłki najważniejsze jest to, by Mączyński i Pazdan wrócili do żywych. Na rok, na dwa, może nawet dłużej. Przy ogólnie marnym rodzimym potencjale futbolowym ich obecność na boiskach wydaje się – jak mawiał klasyk – oczywistą oczywistością. Ich nieobecność – szkodliwą paranoją.