Bez złudzeń!

Obaj trenerzy – w stosunku do pierwszego meczu w Zabrzu – dokonali po jednej zmianie w swym zespole. U gospodarzy Lukasz Skovajsa – ledwie trzeci Słowak w drużynie – zastąpił Kestona Juliena na lewej obronie. Na lewej pomocy z kolei u „górników” Marcin Urynowicz zagrał zamiast Daniela Smugi; tego samego, który tydzień wcześniej zmarnował stuprocentową okazję na wyrównanie. – Musimy być skuteczniejsi – powtarzali z żalem zabrzanie, bo przecież nie byli wówczas z pewnością ekipą słabszą.

Autodestrukcja

Wczoraj – zwłaszcza przed przerwą – nawet… nie mieli czego żałować. Tak naprawdę bowiem nim zorientowali się, co jest grane, losy rywalizacji zostały rozstrzygnięte. I to wcale nie za sprawą akcji skrzydłami, które były najgroźniejszą bronią słowackiego zespołu na Arenie Zabrze. Już w 10 min gospodarze zaskoczyli drużynę Marcina Brosza… jej własną bronią numer jeden z ub. sezonu, czyli stałym fragmentem gry. Joey Sleegers – jak przykazali wszyscy prawdziwi nauczyciele futbolu – z rzutu wolnego posłał piłkę w światło zabrzańskiej bramki; Igor Angulo potwierdził zaś stare porzekadło, że napastnik we własnym polu karnym to śmiertelne zagrożenie dla własnego zespołu. To po czuprynie Hiszpana prześlizgnęła się piłka, lądując ostatecznie w siatce.

„Dzieciaki” na fali

Frustrujący moment? No to cóż powiedzieć o tym co stało się po kolejnych dziesięciu minutach… Philip Azango, znów sprawiający „górnikom” najwięcej kłopotów spośród całej ekipy z Trenczyna, tak zaabsorbował swą obecnością na linii „szesnastki” dwóch graczy Górnika, że… nie zorientowali się, gdy Hamza Czataković zgarnął piłkę Nigeryjczykowi, a potem – już w sytuacji sam na sam – pokonał Loskę strzałem w długi róg. A „dzieciaki” (Azango ma ledwie 166 cm wzrostu, Zubairu – nawet 4 cm mniej; średnia wieku drużyny oscyluje wokół 22 lat) z Trenczyna nie miały zamiaru zwalniać. Zubairu w 36 min kapitalnym „passem” obsłużył Azango, ale tym razem Nigeryjczyk został zastopowany przez duet Loska – Przemysław Wiśniewski.

Smuga na otarcie łez

Górnik w pierwszej odsłonie nie miał w ofensywie żadnych atutów i aktywów – bo trudno takowym nazwać strzał Wiśniewskiego, po którym piłka wylądowała… na dachu trybun za bramką. Dopiero zmiany przeprowadzone przez Marcina Brosza w przerwie nieco (ale tylko nieco…) odmieniły gości. Igor Szmerinec musiał się wreszcie wykazać, broniąc najpierw „główkę”, a potem strzał Angulo (ładna kombinacja z Szymonem Matuszkiem i Jesusem Jimenezem). Ba; nawet skapitulował po kwadransie gry w tej odsłonie, gdy Daniel Smuga – jeden z dwóch rezerwowych, którzy ożywili poczynania „górników” – zaskoczył go uderzeniem w długi róg. W tym momencie było jednak i tak „po herbacie”; 60 sekund wcześniej Antonio Mance centrę Sleegersa przedłużył do Azango, a ten – niepilnowany w odległości 8-10 metrów od bramki – to w zasadzie… pewny gol. Choć piłka leciała niemal wprost w stojącego na linii bramkowej Daniego Suareza, i tak znalazła drogę do siatki!

Czarna magia

Nie było w tym przypadku, co pokazały poprzednie – i kolejne – minuty i akcje. Już w Zabrzu mikry Nigeryjczyk – pokazując ułamek swych umiejętności – mógł wpędzić rywali w kompleksy. W Myjavie – poza asystą i golem – jeszcze dwukrotnie solidnie sprawdził Loskę. W obu przypadkach bramkarz Górnika odbijał jego strzały, broniąc też poprawkę Mance’a w pierwszej sytuacji, a „wspomagając się” Suarezem, który tym razem zastopował na linii dobitkę Hamzy Czatakovicia. Jego gra w wielu przypadkach była dla „górniczych” obrońców… czarną magią. Nic dziwnego, że kiedy Azango opuszczał boisko, pożegnał go – jak na warunki słowackie – huragan oklasków!

Pieczęć „za kołnierzem”

Zabrzanie – którzy przecież jechali na rewanż z nadziejami na odrobienie strat (!) – dostali więc bardzo surową lekcję od międzynarodowego towarzystwa w barwach trencinskiej drużyny. Jej kwintesencją był gol numer cztery: Hamza Czataković posłał piłkę dokładnie „za kołnierz” Tomasza Loski. Wcześniej „górnicy” podobnej sztuczki próbowali po drugiej stronie trzykrotnie – i trzykrotnie piłka lądowała w rękach Szemrinca.

Powracający do pucharów Górnik, po 24 latach zakończył w nich udział w tym miejscu, co wówczas – na drugim rywalu. Teraz podopieczni Marcina Brosza skupić się mogą – a raczej powinni – na lidze. W tejże takich „magików”, jak Azango, Sleegers czy Czataković na pewno nie spotkają. U nas przecież płaci się co prawda obcokrajowcom więcej niż na Słowacji, za to za… dużo bardziej przeciętną postawę…

II RUNDA KWALIFIKACJI DO LIGI EUROPY

AS TRENCZYN – GÓRNIK ZABRZE 4:1 (2:0)

1:0 – Angulo, 10 min (głową, samob.), 2:0 – Czataković, 20 min (asysta Azango), 3:0 – Azango, 59 min (asysta Mance), 3:1 – Smuga, 60 min (asysta Wolniewicz), 4:1 – Czataković, 90 min (bez asysty)

TRENCZYN: Szemrinec – Yem, Szulek, Lawrence, Skovajsa – Czataković, El Mahdioui (90+1. Van Arnhem), Zubairu – Sleegers, Mance (90+1. Umeh), Azango. Trener Ricardo MONIZ.

GÓRNIK: Loska – Wolniewicz, Wiśniewski, Suarez, Gryszkiewicz – Liszka (46. Smuga), Żurkowski, Matuszek, Urynowicz (46. Nowak) – Jimenez (73. Ryczkowski), Angulo. Trener Marcin BROSZ.

Sędziował Ola Hobber Nilsen (Norwegia). [Widzów] 1897 . Żółte kartki: El Mahdioui (23. faul) – Matuszek (51. faul).

W pierwszym meczu 1:0. Awans AS Trenczyn.

 

Na zdjęciu: Philip Azango był wczoraj dla obrońców Górnika – nie tylko widocznego na zdjęciu Adama Wolniewicza – jak zawodnik z innej planety.