Bezradność, która może irytować

Spadkowicz z ekstraklasy bezlitośnie obnażył wszystkie słabości „Miedzianki”.


Nie mam złudzeń i wątpliwości, że po klęsce w Gdyni każdy piłkarz Miedzi wolałby pójść do dentysty zamiast opowiadać o meczu. Irytujące, by nie użyć bardziej dosadnego określenia, były zwłaszcza okoliczności straty bramek przez gości. Stoper Bożo Musa był tak zakręcony, że zapewne nie potrafiłby podać swojego kodu pocztowego.

Jeżeli jest on kluczowym zawodnikiem na środku obrony i aspiruje do gry w ekstraklasie, to trenerowi Jarosławowi Skrobaczowi składam szczere wyrazy współczucia. Nawiasem mówiąc już w pucharowym pojedynku z Radomiakiem, zakończonym identycznym wynikiem jak przeciwko Arce, Bośniak był tak zagubiony, jak dziecko we mgle.

Jest jeszcze jedna rzecz, która sztab szkoleniowy legniczan zapewne doprowadziła do stanu wrzenia. Przebieg spotkania pokazał wyraźnie, że na obie połowy goście po prostu się spóźnili, a przynajmniej myślami byli jeszcze w szatni. Strata bramek nim gra się na dobre rozpoczęła, jest niedopuszczalna w przypadku drużyny, która stawia przed sobą ambitne cele.

Trener Skrobacz ma nad czym główkować, bo przed jego zespołem potyczki z Koroną Kielce i Radomiakiem. Jakiś wstrząs (może finansowy?) jego podopiecznym na pewno by się przydał. No bo skoro można piłkarzy nagradzać, to dlaczego nie można ich karać za źle wykonaną robotę?

– To dla nas strasznie wysoka i dotkliwa porażka – powiedział po meczu w Gdyni zdruzgotany Jarosław Skrobacz. – Myślę, że z przebiegu meczu było to jak najbardziej zasłużone zwycięstwo gospodarzy. Ciężko na gorąco coś powiedzieć i podsumować. Jedno co się nasuwa, to miałem momentami takie wrażenie, że gospodarze nie musieli się zbyt wiele napracować na bramki, które straciliśmy. Nasze zachowanie w defensywie było złe. Pierwszą bramkę straciliśmy po wyjściu z szatni, drugą identycznie… To na pewno nam nie pomogło. Próbowaliśmy jeszcze odwrócić losy meczu, ale trzecia bramka już ustawiła to spotkanie.


Czytaj jeszcze: Masakra bez znieczulenia

Szkoleniowiec Arki Ireneusz Mamrot mógł być dumny ze swojego zespołu. – Dobrze weszliśmy w to spotkanie. Naszym założeniem było, żeby grać wysoko. W pierwszych minutach strzeliliśmy bramkę i kilka razy odzyskaliśmy piłkę, później w I połowie daliśmy się zepchnąć do defensywy. W efekcie była bardzo groźna sytuacja Miedzi, którą bardzo dobrze obronił Daniel Kajzer.

Uważam, że był to ważny moment spotkania, bo przy wyniku 1:1 zawsze się inaczej gra. Nie ukrywam, że z tego fragmentu, obejmującego co najmniej 25 minut po zdobytej bramce, na pewno nie byłem zadowolony, bo byliśmy za mało agresywni. W kilku sytuacjach zdecydowanie lepiej powinniśmy rozegrać szybki atak, bo wychodziliśmy trzech na trzech, a nawet w liczebnej przewadze i traciliśmy piłkę.

Druga połowa bardzo dobrze się ułożyła, bo już w pierwszej akcji zdobyliśmy bramkę. Odnieśliśmy zwycięstwo z silnym przeciwnikiem, bo wynik nie może tego zamazać. Nie ustrzegliśmy się kilku błędów, była sytuacja na 1:1, a w końcówce meczu też kilka razy było groźnie w naszym polu karnym, więc jest jeszcze co poprawiać.

Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus