Bitwa o Zagłębie dla Aluronu Virtu

Drugie w historii PlusLigi zagłębiowskie derby padły łupem Aluronu Virtu Warty, która po bardzo zaciętym spotkaniu pokonała MKS Będzin. Prestiżowa wygrana zawiercian to przede wszystkim zasługa ich lepszej gry w ataku i zagrywce.

Więcej argumentów

– Śmiało można powiedzieć, że będzie to mecz walki i ten, kto odpuści piłkę może przegrać – mówił przed spotkaniem Dominik Kwapisiewicz, drugi trener zawiercian. I tak rzeczywiście było, na parkiecie trwała zażarta walka o każdy punkt. Odpowiedzią na mocne zagrywki Grzegorza Boćka i jego kolegów były precyzyjne ataki Rafaela Araujo, Marcina Walińskiego czy też Zlatana Jordanowa. Nie próżnowali także środkowi, Artur Ratajczak i Bartłomiej Grzechnik, więc jedni i drudzy wbijali przysłowiowe gwoździe w parkiet.

Więcej argumentów w 1. secie mieli zawiercianie, którzy odskoczyli na 21:17, by skończyć go skutecznym zbiciem Boćka. W inauguracyjnej partii gospodarze popełnili aż 12 błędów (przy 2 Aluronu Virtu), więc trudno było myśleć o wygranej.

W trzeciej odsłonie procentowa skuteczność byłego reprezentanta Polski nieco spadła, co spowodowało, że będzinianom grało się ciut łatwiej. Wysforowali się na 18:14, jednak zawiercianie nie dawali za wygraną. Grający w kratkę Matej Patak został zablokowany na lewym skrzydle i wówczas gospodarze mogli odetchnąć. Autowy serwis Davida Smitha zakończył tę partię.

Jak trwoga, to do Boćka

Boćkowi w końcu wyczerpała się amunicja i w 4. partii zastąpił go Łukasz Kaczorowski. To miało wpływ na jakość gry w ataku Aluronu Virtu. To właśnie „Kaczor” zepsuł swój serwis przy stanie 23:24, co w konsekwencji przedłużyło mecz, dając szanse obu drużynom na rozstrzygnięcie tej dramatycznej gry w tie-breaku.

A w nim szalone emocje trwały do ostatniej piłki. Ostatnia akcja meczu to intuicyjny blok Boćka, który zablokował Walińskiego. Zawiercianie wygrali za drugim meczbolem, po 160 minutach gry, która zostanie zapamiętana na długo. – Zagraliśmy dobre spotkanie, ale Zawiercie zagrało jeszcze lepiej, co zresztą widać po końcowym wyniku – stwierdził zasmucony Bartłomiej Grzechnik.

Jerzy MUCHA