Błaszczykowski – reaktywacja

W podstawowym składzie reprezentacji po raz ostatni zagrał w sierpniu zeszłego roku, gdy jeszcze niewiele wskazywało na to, że przed nim tak trudny czas. W Wolfsburgu przepadł całkowicie. Jesienią w zespole klubowym wyszedł na boisko dwukrotnie – w sierpniu rozegrał 8 minut w meczu Pucharu Niemiec, w październiku 12 minut w Bundeslidze w spotkaniu przeciwko Werderowi i tyle. Trener Bruno Labbadia definitywnie postawił na nim kreskę.

Magnes dla innych

Błaszczykowski mógłby zapomnieć, jak to jest wybiec na boisko i walczyć o punkty, gdyby nie reprezentacja. Jerzy Brzęczek konsekwentnie powoływał go na kolejne zgrupowania, ale w październiku i listopadzie nie odważył się już wstawić go do podstawowego składu. Wpuszczał doświadczonego skrzydłowego do gry w trakcie drugich połów, a pytania o sensowność powołań Błaszczykowskiego, gdy ten nie gra w klubie kwitował prosto. – Pokażcie mi czterech lepszych od niego skrzydłowych – odpowiadał na pytania o powołania dla piłkarza Wolfsburga. I na tym kończyła się dyskusja.

Wiadomo było jednak, że ten stan nie może trwać dłużej. Wiedział o tym Błaszczykowski, który w zimie rozwiązał kontrakt z Wolfsburgiem i wrócił do Wisły. Z Labbadią rozstał się w dobrych stosunkach, a i trener Wilków pożegnał Polaka bardzo ciepło. – Cokolwiek zrobi, będę mu kibicował i bardzo się ucieszę, jeśli uda nam się spotkać – mówił w lutym, gdy Kuba był już w krakowskim klubie. – Ten powrót był dla niego ryzykowny, ale decydując się na Wisłę, Kuba pokazał jak wielkim jest człowiekiem. Mam nadzieję, że dzięki niemu krakowski klub wyjdzie na prostą – dodał.

Jego powrót do Krakowa był sygnałem dla innych piłkarzy, że w Wiśle zaczyna dziać się lepiej. Vukan Savićević, który wyrasta na bardzo silny punkt zespołu Macieja Stolarczyka, przyznaje wprost, że obecność Kuby była jednym z magnesów, który przyciągnął go pod Wawel.

Najszybszy w zespole

Ale tu chodziło nie tylko o ratunek dla Wisły, ale i o ratunek dla Kuby. Z pewnością mógł wybrać mocniejszy klub, ale ofertami raczej nie został zasypany. Uznał, że to czas powrotu. – Zrozumiałem to, gdy zobaczyłem, jak duże problemy ma Wisła. Gdyby klub był w innym miejscu, to zupełnie by mnie nie potrzebował. Wtedy nie chciałbym przeszkadzać – kokietował w styczniu, podczas oficjalnej prezentacji. Ale coś w tym było. W silniejszym klubie musiałby najpierw wygrać rywalizację o miejsce w składzie. W Wiśle nie dostał go za darmo, ale skład był na tyle krótki, że wyjściowa jedenastka ułożyła się w zasadzie sama. I od początku rundy zacząć regularnie, tydzień w tydzień po 90 minut (tylko dwa razy zszedł z boiska na krótko przed końcem spotkania).

Kiepsko wytrenowany organizm mógłby przeżyć szok, ale Błaszczykowski to dobry przykład, że ciężka praca procentuje w dłuższym wymiarze. Z fizycznych statystyk wiślaków wynika, że Błaszczykowski od początku rundy wyglądał dobrze. W pierwszym tegorocznym spotkaniu, przeciwko Górnikowi Zabrze przebiegł 10,64 km, rozwinął prędkość maksymalną 32,13 km/h (najlepszy wynik w zespole). Zanotował 11 sprintów (powyżej 25,2 km/h) i aż 56 razy biegł z prędkością większą niż 19,8 km/h. To były najlepsze statystyki w zespole Białej Gwiazdy.

Gdy zerkamy na jego statystyki biegowe z ostatniego spotkania, przeciwko Cracovii (3:2), nie ma tu wielkiej różnicy. Przebiegnięte 10,17 km, dziewięć sprintów i 56 momentów biegu szybkiego (19,8 km/h – 25,2 km/h). Prędkość maksymalna 29,84 km/h.

Owacja w Warszawie

Na przestrzeni tych sześciu ekstraklasowych meczów w górę poszły za to wskaźniki statystyk czysto piłkarskich. Celne podania? Z 75% do 81%. Pojedynki wygrane z 29% do 43%, udane zwody z 14% do 67%. Mecz z Koroną (6:2) był pierwszym przebłyskiem, spotkanie z Cracovią (3:2) potwierdzeniem, a potem przyszła asysta w spotkaniu reprezentacji Polski z Łotwą. Błaszczykowski wszedł na boisko w trudnym momencie, do końca meczu pozostawało niespełna pół godziny, a drużyna Jerzego Brzęczka wciąż nie potrafiła przebić się przez defensywę rywali. Udało się to wkrótce po wejściu Błaszczykowskiego, a potem piłkarz Wisły asystował przy golu Kamila Glika na 2:0. Co ważne, przez warszawską publiczność został powitany bardzo gorąco.

– W naszej grze wciąż jest sporo do poprawy, ale fakty są takie, że mamy 6 punktów i w dwóch meczach nie straciliśmy ani jednej bramki. Ostatnie lata pokazały, że drugi mecze zawsze jest dla nas ciężki. Dobrą drużynę można poznać po tym, że wygrywa nawet wtedy, gdy jej nie idzie. Możemy z optymizmem patrzyć w przyszłość – mówił po zakończeniu spotkania. Miał na myśli nie tylko oba zespoły w których gra – Wisłę i reprezentację. Miał też na myśli siebie. Bo silny Błaszczykowski to silna Wisły, a i w reprezentacji wciąż może być ważnym zawodnikiem.

 

Na zdjęciu: W meczu z Łotwą Jakub Błaszczykowski zagrał mecz numer 106 w reprezentacji Polski. Wiślak śrubuje rekord Polski.