Blisko, coraz bliżej

Obrońcy tytułu mistrzowskiego, hokeiści GKS-u Tychy, są blisko powtórzenia wyczynu z poprzedniego sezonu. Wystarczy zwyciężyć w sobotę pod Wawelem… Wio, wiśta, łatwo napisać, zaś trudniej zrealizować na lodzie!

Tyszanie przed czwartym spotkaniem mieli kłopoty z zestawieniem linii defensywnej. W tej sytuacji, z konieczności, wystąpił w niej Patryk Kogut i zupełnie nieźle sobie radził. Przed piątym spotkaniem do składu wrócił Aleksander Jeronaw, bo wyleczył złamany palec. Natomiast Kogut pełnił rolę „strażnika” i mógł zagrać zarówno w obronie, jak i w ataku. W końcu pojawił się w II tercji na lodzie w charakterze środkowego atakującego. Natomiast poza składem znalazł się Adam Bagiński, który jeszcze nie doszedł do pełni sił po zapaleniu płuc.

Gospodarze po raz kolejny rozpoczęli niemrawo i „Pasy” dominowały na lodzie. John Murray miał pełne ręce pracy, ale dzielnie trzymał fason i długo utrzymywał się bezbramkowy rezultat. Gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić, że gospodarze w drugiej części tej odsłony mieli okazje do strzelenia goli. Jednak Mateusz Gościński, Andrej Michnow i Aleks Szczechura nie znaleźli drogi do siatki. To nie była udana tercja tyszan, którzy na dodatek na 2:02 stracili gola w najmniej oczekiwanym momencie. Paweł Zygmunt, choć sposobił się do zmiany, otrzymał krążek i nie wiedząc co z nim zrobić ,uderzył na bramkę. Murray podbił kijem krążek, zaś Jaakko Turtiainen uderzył go niczym tenisista. „Pasy” w pełni zasłużenie objęli prowadzenie.

W tyskiej szatni musiało być gorąco, bowiem od początku drugiej odsłony ruszyli do ataku. Formacja Cichego ze Szczechurą i Sykorą solidnie zapracowała na wyrównanie. Akcję sfinalizował ten ostatni. Gospodarze nie spoczęli na laurach i byli w ciągłym ataku. Maciej Kruczek nie zdołał wyekspediować krążka z własnej tercji i sprytnie go wyłuskał Radosław Galant. Środkowy IV formacji niewiele namyślając się precyzyjnie uderzył, a „guma” wpadła obok prawego parkanu Miloslava Koprzivy. Czeski golkiper chyba zbyt późno zareagował. Do 35 min nie było żadnego wykluczenia, ale w końcu do boksu kar powędrował Gleb Klimenko i po 63 sek. Kruczek zrehabilitował się za błąd i uzyskał wyrównanie .

A w ostatniej odsłonie rozgorzał twardy bój o zwycięską bramkę. Jedni i drudzy mieli okazje do zmiany rezultatu, ale zdecydowanie więcej uwagi przywiązywali do gry obronnej. Przede wszystkim nie popełnić błędu – to było naczelne zadanie obu zespołów. W 57 min Michnow odważnie wyjechał przed bramkę, uderzył, a do bezpańskiego krążka doskoczył Gościński i wpakował go do bramki. Wynik meczu ustalił Klimenko świetnym uderzeniem pod poprzeczkę.

Tyszanie, po niemrawej I tercji, im bliżej końca, tym grali lepiej i w pełni zasłużenie zwyciężyli. W serii objęli prowadzenie 3-2 i mają kolejny mecz w Krakowie.

 

GKS TYCHY – COMARCH CRACOVIA 4:2 (0:1, 2:1, 2:0)

Stan rywalizacji (do 4 zwycięstw) 3-2

0:1 – Turtiainen – Zygmunt – Kruczek (17:58), 1:1 – Sykora – Szczechura – Cichy (21:35), 2:1 – Galant – Witecki (27:20), 2:2 – Kruczek – Svec – Kapica (35:11, w przewadze), 3:2 – Gościński – Galant – Michnow (56:37), 4:2 – Klimenko – Cichy – Szczechura (58:41).

Sędziowali: Michał Baca i Przemysław Kępa – Mateusz Bucki i Andrzej Nenko. Widzów 3000.

TYCHY: Murray; Pociecha – Ciura, Bryk – Górny, Kolarz – Jeronaw, Bizacki; Jafimienko – Komorski – Klimenko (2), Gościński – Rzeszutko – Michnow, Szczechura – Cichy – Sykora, Witecki – Galant – Jeziorski, Kogut. Trener Andrej GUSOW.

CRACOVIA: Koprziva; Kruczek – Czarnaok (2), Jeżek (2) – Jachym, Rompkowski – Noworyta; Trvdoń – Domogała – Svec, Csamango – Vachovec – Bepierszcz, Zygmunt – Bryniczka – Drzewiecki, Kamiński. Trener Rudolf ROHACZEK.

Kary: Tychy – 2 min, Cracovia – 4 min.

Kolejny mecz w sobotę, 13 kwietnia o 20.30, w Krakowie.