Boniek: Polskie kluby szkolą tylko na eksport (2)

We wczorajszym wydaniu „Sportu” opublikowaliśmy pierwszą część wywiadu ze Zbigniewem Bońkiem. Prezes PZPN mówił w niej m.in. o:

* O 49 obszarach, na których PZPN się zmienił

* O braku frustracji wynikami i brakiem stylu kadry Jerzego Brzęczka

* Kasie, która będzie się zgadzać także po spadku reprezentacji do dywizji B w Lidze Narodów

* Dlaczego polska piłka klubowa nie ma – i długo nie będzie miała – wyników

 

ADAM GODLEWSKI: Skoro słabość naszej piłki klubowej jest tak dobrze przez pana zdiagnozowana, to dlaczego PZPN nie pomaga klubom? Czemu na przykład nie otworzył dotąd szkoły, albo przynajmniej nie zorganizował kursów dla dyrektorów zarządzających klubami?

ZBIGNIEW BONIEK: – Mieliśmy inne priorytety, a wszystkiego nie można zrobić naraz. Aby zorganizować kolejną szkołę i opracować program potrzeba dwóch, nawet trzech lat prac przygotowawczych. Musielibyśmy robić to kosztem Szkoły Trenerów, programów szkoleniowych i wszystkich innych działalności, na których się koncentrowaliśmy. Tymczasem profesjonalna piłka klubowa ma swoją organizację, a mimo to nie idzie do przodu. Sportowo, bo pod względem organizacji, oprawy widowisk, przekazu telewizyjnego nasza ekstraklasa ruszyła z kopyta. Natomiast poziom nawet nie drgnął. Bo nie wyciągamy wniosków.

Nasze drużyny grają najsłabiej w okresie od końca czerwca do połowy sierpnia, co jasno pokazuje, że okres między sezonami jest zbyt krótki i wykorzystywany nieefektywnie. A mimo to nie ma żadnych zmian w systemie rozgrywek, choć wielokrotnie zwracałem na to uwagę. A gdybyśmy grali eliminacje pucharów w październiku, wyniki byłyby o wiele lepsze, ponieważ forma ligowych zespołów jest wtedy o wiele wyższa. Mało tego, dziś szkolenie w zawodowych klubach odbywa się na eksport, a nie po to, żeby mieć pożytek z najzdolniejszych chłopaków. Najlepsi młodzi piłkarze jedynie ocierają się o ekstraklasę, i uciekają w pierwszym możliwym momencie. Tymczasem trzeba stworzyć taką ścieżkę, aby młodzieżowcy nie tylko mogli, ale wręcz musieli grać w lidze. Jeśli byłby obowiązek wystawienia w meczu jednego zawodnika poniżej 21 roku życia, to każdy klub musiałby mieć czterech, czy pięciu na odpowiednim poziomie.

PZPN nie chce jednak pójść klubom na rękę i konsekwentnie nie zgadza się na trzeciego obcokrajowca spoza Unii Europejskiej w ekstraklasie. Czemu służy ten upór?

ZBIGNIEW BONIEK: – Możemy ten limit znieść nawet jutro. Tyle że pojutrze będzie jeszcze dwa razy gorzej niż teraz. Każdy klub może zatrudnić nawet po pięciu zawodników spoza UE, nikt nikomu nie broni szukać na wschodzie Europy i na innych kontynentach. Nasz regulamin, za którym zresztą optowały kluby ekstraklasy, zakładania jedynie, że na boisku może przebywać jednocześnie dwóch takich piłkarzy. W pewnym momencie przestało się to podobać Legii – gdy kupiła Daniela Chimę Chukwu, a później do narzekań dołączyła jedynie Korona Kielce. Ludzie z innych klubów dzwonili do mnie z prośbą, aby nie majstrować przy limicie.

Jako PZPN chcieliśmy jednak, aby wszyscy byli zadowoleni, więc zaproponowaliśmy konieczność wystawiania młodzieżowca, i że po realizacji tego postulatu dopuścimy trzeciego obcokrajowca spoza UE na boisku. Kluby postawiły jednak w tej kwestii weto, co jest bardzo słabe. Kiedy zaczynałem grać w Zawiszy Bydgoszcz, istniał obowiązek wystawiania młodego zawodnika na 45 minut. I jako 17-latek dzięki temu mogłem grać w drugiej lidze, czyli obecnej pierwszej. Już wtedy była to jedyna droga prowadząca w dobrym kierunku. Co widać obecnie po klubach pierwszoligowych, które szeroką ławą wprowadzają młodzież.

Wprowadzają, bowiem dzięki Pro Junior System najlepsi w tej specjalizacji są w stanie zapracować nawet na 1/3 rocznego budżetu.

ZBIGNIEW BONIEK: – I bardzo dobrze, zresztą pieniądze na PJS w pierwszej lidze będą wkrótce większe, PZPN chce przecież zwiększyć transzę na ten cel. Dlatego, że po prostu innej drogi niż stawianie na młodzieżowców nie ma. Wiem co mówię, naprawdę nie spadłem do polskiego futbolu na spadochronie, tylko od prawie 50 lat funkcjonuję w piłce nożnej, nie tylko zresztą naszej. I widzę, że kluby z Lotto Ekstraklasy nie mają strategii, działają od przypadku do przypadku. To jest moje największe zmartwienie, że przez 6 lat, odkąd jestem w PZPN nie udało się tego sektora bardziej sprofesjonalizować. Wszędzie w Europie byli piłkarze działają w klubach, są prezesami i członkami zarządów, natomiast u nas ci, co mogliby cokolwiek zrobić siedzą wyłącznie w telewizjach.

Teraz jednym z priorytetów PZPN jest certyfikacja akademii, ale kiedy to Ekstraklasa SA chciała wydawać takie dokumenty wraz z belgijskim Double Passem, nie byliście zainteresowani. Zmieniła się optyka?

ZBIGNIEW BONIEK: – Kiedy do PZPN przyszła agencja Double Pass, i zaoferowała bardzo drogie usługi, nie byliśmy jeszcze jako polski futbol na nie gotowi. I na pewno nie było nas stać na współpracę z Belgami. Dlatego odesłaliśmy ich do spółki Ekstraklasa, która ostatecznie także nie skorzystała z usług zagranicznych doradców. Bo dla zawodowych klubów też było za drogo,  i także uznały moment za nieodpowiedni. Nasza obecna certyfikacja akademii nie polepszy – zwłaszcza w krótkim okresie – jakości szkolenia w Polsce. Skoro obiekt zainteresowania stanowi grupa wiekowa 6-13 lat, to należy zakładać, że efekty przyjdą za dekadę, może nawet za 12 lat. Kiedyś grało się na podwórku od rana do nocy, a jeszcze w szkole we wszystkie gry zespołowe. Dziś tego nie ma, i akademie muszą zastąpić to istotne ogniwo, które wypadło z łańcucha szkoleniowego. Dlatego chcemy, aby działały jak najlepiej.


Fot. Piotr Kucza / 400mm.pl

PZPN poradzi sobie z oceną kilku tysięcy szkółek rocznie?

ZBIGNIEW BONIEK: – Ależ my wcale nie chcemy certyfikować ponad 3 tysięcy akademii! Na początek wybierzemy 300, może 500, które mają najlepsze opinie. I wydamy maksimum pół tysiąca certyfikatów w pierwszym roku, z czym będą wiązały określone korzyści – w postaci sprzętu, czy dotacji pieniężnych na infrastrukturę i rozwój. PZPN zamierza przez co najmniej 5 lat na rozwój tego projekt przeznaczyć potężne miliony. A chce nam w tym pomóc państwo polskie, pan premier już to zadeklarował.

Jakie, poza szkoleniem, będą priorytety PZPN w dwóch ostatnich latach pańskiej kadencji?

ZBIGNIEW BONIEK: – Zastanawiamy się nad stworzeniem ośrodka szkoleniowego PZPN. Stanowiłoby to bowiem logiczne zamknięcie sztandarowego projektu.

W Grodzisku Wielkopolskim?

ZBIGNIEW BONIEK: – To jedna z tych lokalizacji, o których myślimy. Wykupić hotel, nawet wraz z zapleczem niezbędnym do treningu, to ja mogę wszędzie nawet za pół godziny, bo to jest najprostsze. Problem jest inny – w jakiej formule taki ośrodek będzie potem funkcjonował? I czy powinien powstać zupełnie nowy podmiot gospodarczy, którego stuprocentowym właścicielem będzie Polski Związek Piłki Nożnej, który na dzień dobry dostanie od nas dotację, a później będzie musiał samodzielnie się utrzymywać? Hotel – biorąc pod uwagę tylko nasze potrzeby – powinien mieć co najmniej sto miejsc noclegowych, aby mogły w nim zamieszkać jednocześnie trzy reprezentacje. Konieczna byłaby także budowa boiska ze sztuczną nawierzchnią treningową, być może krytego, aby obiekt mógł być całoroczny. Wielu wojewodów chce współpracować z PZPN w tym zakresie, a nawet dać ziemię pod budowę. Prawda jest zresztą taka, że gdybyśmy wykupili ośrodek Groclinu, to szybko by rozkwitł. Żyłby bowiem także ze szkoleń i konferencji.

A budowa siedziby? Taki punkt był w pańskim programie wyborczym przed 6 laty.

ZBIGNIEW BONIEK: – Kiedy przyszedłem do związku, to zatrzymałem budowę. Na całe szczęście! Została ziemia w Warszawie, za którą poprzednia ekipa zapłaciła dwukrotność wartości. Ale zostawmy to już, bo potem pojawił się projekt wykupienia nieruchomości przy Stadionie Narodowym, tyle że nie było odgórnego przyzwolenia na tę transakcję, więc odpuściliśmy. Znakomicie czujemy się w siedzibie przy ulicy Bitwy Warszawskiej, ale tak samo byłoby w każdej innej lokalizacji, gdzie dostalibyśmy 3500 metrów kwadratowych powierzchni. Jeśli dziś nie działa – na przykład – klimatyzacja, to dzwonię i właściciel budynku ma obowiązek błyskawicznie usunąć usterkę. We własnej siedzibie musiałbym zatrudnić do tego ludzi, także ochronę, sprzątaczki, więc – nie licząc podatków od nieruchomości – koszty utrzymania byłyby znacznie wyższe niż dziś płacimy za wynajem. Dlatego budowa siedziby na pewno nie będzie priorytetem w okresie najbliższych dwóch lat działalności PZPN.


FOT. Włodzimierz Sierakowski / 400mm.pl 

Słyszał pan, że obrady najwyższych władz związku w obecnej kadencji bywają nazywane… zarządami niemymi, bo tak to gremium zdominował Boniek?

ZBIGNIEW BONIEK: – To plotki, na dodatek złośliwe i nieprawdziwe. Jeśli ktoś ma inne zdanie od Bońka i potrafi je uargumentować, to szybko awansuje w mojej hierarchii. Bo lubię twórcze dyskusje. Obrady zarządu są przygotowywane miesiąc wcześniej, więc każdy członek przyjeżdża doskonale obeznany z tematyką, która będzie poruszana. I każdy może zabrać głos.

I zabierają? Czy wolą siedzieć cicho, żeby panu nie podpaść?

ZBIGNIEW BONIEK: – Różnie bywa, czasami tak, czasami nie. Nie jesteśmy członkami spółdzielni lokatorskiej, więc na pewno nikt się nie przekrzykuje, ani nie wydziera komuś innemu mikrofonu. Aby jednak była pełna jasność – osobiście bardzo rzadko prowadzę zarządy, najczęściej czyni to w moim imieniu wiceprezes Eugeniusz Nowak.

To prawda, że na dzisiejszym (tj., 30 października – przyp. red.) zjeździe sprawozdawczym ze związkowego statutu usunięty zostanie zapis o dwukadencyjności prezesa PZPN?

ZBIGNIEW BONIEK: – Tak. Zostanie zastąpiony zapisem, że statut musi być w tym punkcie zgodny z Ustawą o Sporcie, która jasno określa, że prezesi związków sportowych nie mogą obecnie sprawować funkcji dłużej niż dwie kadencje. Nasz dział prawny musiał przygotować drobne zmiany w statucie – których było jednak sporo – żeby nasza związkowa konstytucja była w pełni zgodna z ustawą. Gdybyśmy teraz tego nie zrobili, a czas mieliśmy bodaj do czerwca, to do PZPN mógłby wejść kurator.

Wie pan, jak taka zmiana zapisu zostanie zinterpretowana? Otóż, że Boniek szykuje sobie grunt pod trzecią kadencję.

ZBIGNIEW BONIEK: – Jeśli mam być szczery, to zupełnie mnie to nie interesuje! Ustawa o Sporcie jest dokumentem nadrzędnym, więc – gdyby miała się zmieniać za dwa, czy trzy lata – w PZPN nie będzie konieczności kolejnego grzebania przy statucie. Zaproponowany zapis jest na tyle pojemny, że na pewno nie zdeaktualizuje się. Już zresztą wiadomo, że wybory w związku odbędą się w poniedziałek, 26 października 2020 roku i ja nie będę startował. Gdyż w świetle obowiązującego prawa nie mogę. A to stanowi najlepszy dowód, że ten zapis nie jest wprowadzany pod Bońka.

A gdyby Ustawa o Sporcie została – powiedzmy za rok – znowelizowana, to zmieniłby pan plany?

ZBIGNIEW BONIEK: – Czyżby słyszał pan, że rząd pracuje nad taką zmianą, zwłaszcza w aspekcie dwukadencyjności prezesów? Bo ja nie. Dlatego nie zastanawiam się w ogóle co by było gdyby, ponieważ nie ma to najmniejszego sensu.

Boniek zapewnia, że Maciej Sawicki, obecny sekretarz generalny PZPN, nie będzie kandydować na stanowisko prezesa związku.
Fot. Piotr Kucza / 400mm.pl

Będzie chciał pan zostać w PZPN w innej niż dotychczas roli po 26 października 2020 roku?

ZBIGNIEW BONIEK: – Widzę, że już rozpoczął się wyścig kandydatów, więc mogę spokojnie zakomunikować, że obojętnie kto przyjdzie do PZPN po mnie, dostanie związek w bardzo dobrym stanie pod względem finansów, logistyki, zarządzania, rozwoju wielu projektów. Jego jedynym problemem będzie skuteczna kontynuacja pracy, którą zaczęła moja ekipa. Sukcesy reprezentacji mogą mu w tym pomóc, ale ich brak – nie musi wcale przeszkodzić. A kto to będzie konkretnie, to już nie moja sprawa.

Czyli nie namaści pan nikogo, głośno nie powie, że swoje poparcie, daje – na przykład – Markowi Koźmińskiemu albo Radosławowi Michalskiemu? Ewentualnie Maciejowi Sawickiemu?

ZBIGNIEW BONIEK: – W namaszczanie na pewno nie będę się bawił, ale akurat Sawicki, według mnie, nie będzie nigdy kandydował na prezesa PZPN. A w każdym razie nie wcześniej niż za 8 albo nawet 12 lat.

Jako członek Komitetu Wykonawczego UEFA nie musi pan pracować w federacji, żeby zachować tę funkcję?

ZBIGNIEW BONIEK: – Moja posada w UEFA, do końca sprawowanego obecnie mandatu, nie wymaga, abym miał jakiekolwiek związki z PZPN w rozdaniu po wyborach 2020 roku. Oczywiście, gdyby ktoś sensowny zaproponował mi fajną rolę, to pewnie bym się zastanowił…

… czy przyjąć propozycję objęcia stanowiska wiceprezesa do spraw zagranicznych?

ZBIGNIEW BONIEK: – Naprawdę sądzi pan jednak, że ambicją Zbigniewa Bońka jest funkcja wiceministra spraw zagranicznych w rządzie nie wiadomo kogo? Na dziś mnie to absolutnie nie podnieca. Kiedy skończę drugą kadencję w PZPN, będę miał dopiero 64 lata, i kilka gotowych już pomysłów do zrealizowania.

Na przykład ubieganie się o prezesurę włoskiej federacji piłkarskiej, co zasugerował pan w „La Gazetta dello Sport”?

ZBIGNIEW BONIEK: – W życiu niczego nie można wykluczyć. Miałem też kilka propozycji od właścicieli poważnych klubów, żeby zostać prezesem, które pozostają aktualne. A nie ukrywam, że przyglądam się także, jak prowadzone są kariery młodych piłkarzy. I czasami boli mnie nie tylko głowa, ale też serce.

Czyli myśli pan również o roli pośrednika transferowego?

ZBIGNIEW BONIEK: – Nie pośrednika. Mógłbym być doradcą, osobą, która jest w stanie ułożyć plan na karierę młodego utalentowanego zawodnika. I to nawet bardzo dobrym doradcą.

Rozmawiał Adam Godlewski