GKS Tychy. Brakuje dowódcy linii obrony

Wśród kibiców, którzy bacznie oglądają mecze GKS-u Tychy jest grupa byłych zawodników, mających w swoim dorobku tytuł wicemistrza Polski, wywalczony w 1976 roku. Szczególnie Eugeniusz Cebrat, który wówczas jako 21-latek stał między słupkami, tyskiej bramki, a później dwukrotnie z Górnikiem Zabrze sięgnął po mistrzostwo kraju i 6-krotnie wystąpił w drużynie narodowej, mocno przeżywa spotkania. Po remisie z GKS 1962 Jastrzębie znowu był rozczarowany.

– Denerwuję się coraz bardziej – mówi Eugeniusz Cebrat.

– Po zremisowanym meczu z jastrzębianami popatrzyłem w tabelę i stwierdziłem, że 29 straconych bramek w 19 meczach to zdecydowanie za dużo. W dodatku jedno spotkanie bez straty gola w całej rundzie jesiennej to stanowczo za mało. W ostatnich dwóch występach na swoich boiskach tyszanie stracili 4 gole i 4 punkty. A gdy w meczu z Olimpią Grudziądz, prowadząc do 87 minuty 2:0, przegrali 2:3, to nie czekałem na ostatni gwizdek tylko wstałem i wyszedłem.

Bramkarz najmniej winny

Jako bramkarz Eugeniusz Cebrat analizę gry drużyny Ryszarda Tarasiewicza zaczyna od Konrada Jałochy.

– W tym wszystkim to bramkarz jest chyba najmniej winny – dodaje Eugeniusz Cebrat.

– Ma oczywiście swoje mankamenty, ale jak na I-ligowe boiska jego umiejętności można ocenić wysoko. Mnie szczególnie zaimponował umiejętnością bronienia karnych. Ma wyczucie, które pozwala mu zwycięsko wychodzić z takich pojedynków. Na linii także spisuje się bardzo dobrze. Nie słychać go jednak, a to znaczy, że nie dyryguje obroną, która za łatwo dopuszcza do sytuacji bramkowych, szczególnie w końcówkach meczów. W GKS-ie Tychy gdy graliśmy o mistrzostwo Polski dyrygentami obrony byli Marian Piechaczek i Jurek Kubica. Tytuł przegraliśmy wtedy tylko gorszym bilansem bramkowym, bo mieliśmy tyle samo punktów co naszpikowana reprezentantami Polski Stal Mielec. Natomiast w Górniku Zabrze, gdy Tadek Dolny ryknął to wszyscy od razu wiedzieli gdzie mają się ustawiać. W tyskiej drużynie brakuje takiego dowódcy linii obronnej. Powinni to wziąć na swoje barki Marcin Biernat albo Łukasz Sołowiej i nie dopuścić do rozluźnienia w ostatnich minutach.

Jaki cel ma ten zespół

O chwalonej przez Ryszarda Tarasiewicza grze GKS-u Tychy Eugeniusz Cebrat nie wyraża się aż tak pochlebnie jak szkoleniowiec tyszan.

– Miałem okazję spotykać się z Ryszardem Tarasiewiczem na zgrupowaniach reprezentacji, ale tylko w jednym meczu zagraliśmy razem, a i tak niezupełnie – przypomina Eugeniusz Cebrat.

– Gdy w Opolu w towarzyskim spotkaniu pokonaliśmy 2:1 Finlandię, to ja broniłem do przerwy, a on wszedł na boisko w trakcie drugiej połowy zmieniając Waldka Matysika. Ale wracając do postawy GKS-u Tychy ciągłe powtarzanie, że drużyna gra ładnie niczego nie zmieni. Punktów od tego na pewno nie przybędzie. Trzeba sobie zadać pytanie jaki cel ma ten zespół. Jeżeli chce coś osiągnąć to nie może sobie pozwolić na tracenie punktów, a porażka z Olimpią i remisy z Radomiakiem i GKS Jastrzębie trzeba traktować w tych kategoriach.

Potrzebna jest rozwaga

Wrócę do meczu z Radomiakiem, bo wtedy szczególnie zaskoczyło mnie to, że Maciej Mańka, gdy do końca było bodaj 5 minut, raz za razem włączał się do akcji ofensywnych. Biegał akurat przed nosem trenera, bo po tej stronie gdzie jest ławka rezerwowych. Aż się prosiło, żeby Ryszard Tarasiewicz krzyknął mu: „skoncentruj się na obronie, odbierz, zagraj do zawodników ofensywnych”. I efekt był taki, że goście wyrównali w doliczonym czasie gry. Żeby wszystko było jasne to akurat Mańkę za jego grę można w tej rundzie pochwalić. Jest widoczny, zaangażowany, bramkostrzelny. Ale do pełni szczęścia potrzebna jest jeszcze rozwaga. Taka umiejętność rozpoznania sytuacji, dogadania się z kolegami, podpowiedzi, ustalenia jaki wariant zastosować, bo jak tego zabraknie to ta cała ładna gra nie da miejsca w czołówce – kończy Eugeniusz Cebrat.