Bramkarz bez szczęścia to nie bramkarz

Konrad Jałocha, bramkarz GKS Tychy cieszy się z wygranej 2:0 z Sandecją Nowy Sącz.


Jak pan oceni grę waszej drużyny z Sandecją?

Konrad JAŁOCHA: – W pierwszej połowie mecz był pod naszą kontrolą. Grając 11 na 11 więcej operowaliśmy piłką i stwarzaliśmy sobie groźne sytuacje. Po czerwonej kartce nasza gra mogła się podobać w tym sensie, że nie straciliśmy bramki. Konsekwentnie z tyłu broniliśmy i dowieźliśmy zwycięstwo. Cieszy bardzo postawa zawodników.

Skąd taka metamorfoza w grze ofensywnej, po dwóch meczach bez zdobytej bramki?

Konrad JAŁOCHA: – Jesteśmy na etapie przebudowy drużyny, do której przyszło wielu nowych zawodników. Zanim to wszystko „zatrybi” potrzeba trochę czasu i myślę, że z każdym meczem będziemy się rozkręcać i pokazywać więcej jakości. Natomiast w tym meczu najważniejszy był wynik i cieszy, że wygraliśmy nie tracąc gola.

Czytaj jeszcze: Punkty zdobyte w ciężkiej walce

Gola nie straciliście, ale piłka trzy razy lądowała w pana bramce. Miał pan kiedyś taki mecz?

Konrad JAŁOCHA: – Przy pierwszej sytuacji już słyszałem wcześniej gwizdek więc nie interweniowałem… Na pewno mogę mówić o szczęściu, bo bramkarz bez szczęścia to nie bramkarz. Trochę ja pomogłem temu szczęściu, trochę koledzy z drużyny i tak ma to mniej więcej wyglądać. Chciałbym, żeby tych czystych kont było jak najwięcej, żeby i kibice byli zadowoleni, ale też i my jako zawodnicy, żebyśmy na tej atmosferze, a wiadomo, że wynik tworzy atmosferę, ciągnęli ten wózek do przodu.

Zaskoczony był pan otrzymaniem kapitańskiej opaski po zejściu Łukasza Grzeszczyka?

Konrad JAŁOCHA: – Trener tak ustalił, ale to jest konsekwencją tego, że Maciek Mańka niestety leczy kontuzję. Ja jestem trzecim kapitanem i cieszę się, że jak dostałem opaskę to dociągnęliśmy do wygranej i na zero z tyłu.

Trenerzy po meczu GKS Tychy – Sandecja Nowy Sącz:

PIOTR MADRYSZ: – Cały plan naszej gry legł w gruzach w 4 minucie, kiedy to niestety gapiostwo jednego z obrońców spowodowało, że przeciwnik wyszedł na prowadzenie i ułożył sobie spotkanie. Z upływem czasu odzyskiwaliśmy równowagę i zaczęliśmy zagrażać bramce GKS-u. Strzeliliśmy dwa gole.

Nie chcę na gorąco oceniać, czy Korzym był spalony i czy Piter-Buczko faulował, jako to odgwizdał sędzia. Zrobiliśmy zmiany, które uważam, że były pozytywne. Niestety, grając w przewadze, po czerwonej kartce, którą krótko po przerwie, został ukarany stoper gospodarzy, daliśmy się zaskoczyć przy stałym fragmencie gry. Dośrodkowanie z kornera i było praktycznie po meczu, bo po strzale głową Szeligi piłka znalazła się za linią bramką.

Co prawda w drugiej połowie, na co na pewno wpływ miał fakt, że przeciwnik, grając w osłabieniu musiał się bronić, stworzyliśmy więcej sytuacji bramkowych niż w dwóch poprzednich spotkaniach razem wziętych. Widać więc coraz lepszą dyspozycję fizyczną mojej drużyny i mam nadzieję, że w następnych spotkaniach będziemy to przekładać na punkty.

ARTUR DERBIN: – Bardzo chcieliśmy w meczu z Sandecją odpowiednio zareagować po ostatniej wtopie w Sosnowcu. Na pewno już od pierwszych minut spotkania było widać jak bardzo zdeterminowana wyszła na ten mecz nasza drużyna. Nie było jednak łatwo o zwycięstwo, a sytuacja z czerwoną kartką na początku drugiej połowy zmusiła nas do tytanicznej pracy. Ale w tym okresie przewagi przeciwnika, zarówno przewagi liczebnej jak i w posiadaniu piłki, zdobyliśmy drugą bramkę, co w dużej mierze pomogło nam wywalczyć zwycięstwo.

Naprawdę chciałbym bardzo podziękować drużynie za wkład w tym meczu, bo zawodnicy pokazali charakter. Ja na te ostatnie minuty już straciłem głos i nie byłem w stanie w żaden sposób reagować, ale w tym momencie Tomek Horwat był tym pierwszym człowiekiem przy linii i wydawał instrukcje oraz motywował chłopaków do ciężkiej pracy.

Siedząc na ławce byłem spokojny, bo widziałem w tych chłopakach, w ich oczach, dużą determinację do odniesienia tego zwycięstwa. Podziękować chciałbym również kibicom, którzy nam w tych trudnych momentach mocno pomogli.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus