Bramkarza zrozumie… tylko drugi bramkarz

W środowy wieczór po raz pierwszy w tym sezonie Krzysztof Baran pojawił się na murawie w oficjalnym meczu GieKSy. To był też jego pierwszy oficjalny występ od dokładnie roku: 27 września 2017 strzegł bramki Bruk-Betu Termaliki Nieciecza w pucharowym starciu z Chojniczanką. W środę został bohaterem Bukowej, przesądzając o awansie GKS-u do II rundy PP dwiema skutecznymi interwencjami w serii „jedenastek”. W sobotę – wobec urazu Mariusza Pawełka – najprawdopodobniej zobaczymy też Barana między słupkami w potyczce z byłym pracodawcą.

Dariusz LEŚNIKOWSKI: Choć od wielu lat przy pańskim nazwisku zawsze figurował klub ekstraklasowy, występów w elicie ma pan niewiele. Jak się mobilizować, gdy przez długie lata jest się tym numerem dwa?

Krzysztof BARAN: – Niełatwo. To „trudna pozycja”, wymagająca niesamowitej cierpliwości. Co prawda zawsze wierzyłem, że pracą i determinacją na treningu można sobie wywalczyć grę w pierwszym składzie, ale jeśli bramkarz numer jeden w klubie ma mocną pozycję, to nikt o zmianie między słupkami nie myśli. Trzeba czekać, czekać, czekać, a potem – zrobić wszystko, by nie zawalić sprawy. Bo wtedy na następną szansę czekać można jeszcze dłużej.

Był moment w pańskiej przygodzie z piłką, w którym czuł się pan szczególnie rozżalony tym czekaniem?

Krzysztof BARAN: – Niespecjalnie… Po prostu powtarzam sobie: „Gdybyś był najlepszy, grałbyś teraz w Realu Madryt, a nie walczył o miejsce w GKS-ie Katowice”!

Możliwa jest przyjaźń między bramkarzami w klubie?

Krzysztof BARAN: – Możliwa. W Jagiellonii wzajemnie mocno trzymaliśmy za siebie kciuki. W innych klubach też było w porządku. Tak naprawdę przecież bramkarza zrozumie… tylko drugi bramkarz – doskonale przecież obaj wiedzą, jak czuje się konkurent, gdy coś zawali.

Kiedy słyszy pan na odprawie słowa trenera: „W bramce – Baran”, ciarki idą po plecach?

Krzysztof BARAN: – Nie. Zawsze powtarzałem, że trzeba być gotowy na ten moment, w którym wejdziesz do bramki i będziesz bronić. A do każdego meczu – bo przecież często o tym, kto zagra dowiadujemy się na ostatniej odprawie – przygotowuję się tak samo. Mam swój własny rytuał, w ramach którego potrzebuję chwili wyciszenia. Zamykam się w sobie, nie odzywam się.

O takie wyciszenie w piłkarskiej szatni raczej niełatwo…

Krzysztof BARAN: – Ale zawodnicy wzajemnie szanują swoje zwyczaje. Skoro mnie potrzeba wyłączenia z żartów czy rozmów, zawsze udaje się to „strefę ciszy” znaleźć.

Debiutował pan w ekstraklasie siedem lat temu, ale tak naprawdę tylko w sezonie 2013/14 był pan w Jagiellonii numerem jeden. Czemu nie udało się zadomowić na stałe między słupkami?

Krzysztof BARAN: – Doznałem wtedy kontuzji barku. Zmagałem się z nią pół roku. Wskoczył za mnie do bramki Kuba Słowik, ale szybko „złapał” czerwoną kartkę. Zastąpił go Bartek Drągowski i… już szansy nie wypuścił – zagrał sezon życia. A ja – już po powrocie do zdrowia – nie zdołałem wrócić „na karuzelę”. Zostałem „wiecznym rezerwowym”. Kolejni trenerzy w Białymstoku postrzegali mnie właśnie w ten sposób: „Jest Baran? OK, to solidny zmiennik”.

Niewdzięczna łatka.

Krzysztof BARAN: – To prawda. Nie chciałem się z tym pogodzić, więc w końcu poszukałem innego klubu. Okazało się jednak, że wybrałem nieszczególnie. Przeprowadzka do Niecieczy nie była dobrą decyzją.

Bo koniec Polski? Bo klub bez tradycji w ekstraklasie?

Krzysztof BARAN: – Nie o to chodzi. Baza – świetna, tradycję zawsze można zbudować własną grą. Myślałem natomiast, że trochę inaczej potoczą się moje losy sportowe. No i nie spodziewałem się, że spadną na mnie również innego rodzaju „przeboje”.

No właśnie. „Niesportowe prowadzenie się na zgrupowaniu” zarzucili panu we wniosku o rozwiązanie kontraktu działacze. Co pan na to?

Krzysztof BARAN: – Nie chcę już do tego wracać. Temat jest zamknięty.

Ale rachunki do wyrównania – może już w sobotę – zostały…

Krzysztof BARAN: – Coś z tyłu głowy mi siedzi. Ale nie będę się nadmiernie „pompował” i „spinał”. Ot, kolejny mecz do zagrania i… wygrania.

Niecieczanom po spadku trudno się pozbierać – co pokazuje tabela. Niespodzianka?

Krzysztof BARAN: – Coś tam w zespole nie gra. Bo patrząc wyłącznie na umiejętności rywali, nie można mieć wątpliwości, że powinni być dużo wyżej w tabeli. Ale… my też!

Pomijając pół roku w Ruchu Radzionków przed wieloma laty, po raz pierwszy przychodzi pan grać w pierwszej lidze. To inna piłka?

Krzysztof BARAN: – Ekstraklasa to medialność, więcej kibiców na trybunach; słowem – ładne opakowanie. W pierwszej lidze bazy nie są gorsze, zawodnicy też nie – tylko Polaków nieco więcej na murawie. I trochę więcej bezpośredniej walki. W ekstraklasie taktyka bierze górę; było to nawet widać w naszym meczu pucharowym. Pogoń grała piłką, my z kolei próbowaliśmy nieco bardziej „szarpać fizycznie”. Cóż, ponoć „pierwsza liga to styl życia” – ja nic złego na razie na nią nie mogę powiedzieć…