Bramkarze potrafią być „niebezpieczni”

Adrian Lis z Warty Poznań nie jest jedynym strażnikiem bramki, który zdobywał gole z gry.


Po ostatniej kolejce w ekstraklasie najwięcej mówiło się o bramkarzu poznańskiej Warty, Adrianie Lisie. Ale po kolei… W meczu z Górnikiem Łęczna „warciarze” mieli wyjątkowego pecha. W 14 minucie spotkania Jayson Papeau „ostemplował” poprzeczkę bramki rywali, w 50. minucie to samo zrobił Daniel Szelągowski, egzekwując rzut wolny. Niewykorzystane sytuacje zemściły się na poznaniakach w 57. minucie spotkania, gdy najlepszy snajper Górnika skierował piłkę do siatki. Nie bez winy w tej sytuacji był wspomniany wcześniej Lis. W doliczonym czasie meczu pecha miał Michał Jakóbowski, po którego główce piłka odbiła się od słupka bramki drużyny z Łęcznej.

W 94 minucie spotkania gospodarze wykonywali rzut rożny. Spod chorągiewki piłkę zacentrował Łukasz Trałka, w tym czasie w pole karne gości z impetem wbiegł Adrian Lis i głową strzelił wyrównującego gola dla Warty! – To była dla mnie droga z piekła do nieba – przyznał niespełna 30-letni golkiper.

– Przy bramce dla Górnika mogłem zachować się lepiej. Całe szczęście, że ktoś na górze czuwał nade mną. Tym bardziej, że moje córeczki były tego dnia pierwszy raz na meczu. Około 90 minuty była sytuacja zachęcająca do „wycieczki”, ale stwierdziłem, że jeszcze poczekam. Po prostu liczyłem, że w samej końcówce będziemy mieli jeszcze rzut rożny. Gdy Łukasz dośrodkowywał, to już w połowie lotu piłki wiedziałem, że ją trafię, musiałem tylko dobrze przymierzyć w ten prostokąt. Wiele lat temu strzeliłem bramkę w 3. lidze (Lis występował wówczas w Polonii Środa Wielkopolska, a gola strzelił w meczu z… Wartą Poznań – przyp. BN).

Przelobowałem wtedy bramkarza rywali strzałem z własnego pola karnego. Były też inne gole, ale tylko w sparingach. Gdy straciliśmy gola, widziałem, jak mój zespół oklapł, ja zresztą też oklapłem, a nasza gra nie zazębiała się. Strzały były niecelne, do tego słupek, poprzeczki. Gdyby nie ten gol, podejrzewam, że miałbym ciężki tydzień. Wiedzieliśmy przecież jak ważny był to dla nas mecz, graliśmy z sąsiadem w tabeli, z drużyną, która podobnie jak my walczy o utrzymanie sw ekstraklasie.

Przetarł szlak

Pierwszym bramkarzem, który strzelił gola w ekstraklasie z gry był golkiper Termaliki Bruk-Betu Nieciecza, Sebastian Nowak. 25 kwietnia 2016 roku popularne „Słoniki” grały w Krakowie mecz z „Białą gwiazdą”. Bez cienia przesady można powiedzieć, że końcówka tego spotkania była szalona. Po bramkach Denisa Popovicia (57 min, z karnego) i Wojciecha Kędziory (70 min.) był remis 1:1.

Sebastian Nowak (w czarnym stroju) był pierwszym bramkarzem w ekstraklasie, który zdobył gola z gry. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus

W 92 minucie Haitańczyk Wilde-Donald Guerrier pokonał Sebastiana Nowaka i w tym momencie gospodarze mieli zwycięstwo na wyciągnięcie ręki. Ich radość była jednak przedwczesna, bo minutę później bramkarz Termaliki zawędrował na pole karne rywali i po dośrodkowaniu Dawida Plizgi strzałem głową pokonał golkipera wiślaków, Michała Miśkiewicza.

Bluza dla solenizantki

– Szkoda, że zostanę zapamiętany jako zdobywca tego gola, a nie z tego, jakim byłem bramkarzem – śmieje się wychowanek Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie. – Wolałbym, by kibice pamiętali, jak broniłem. Ale nie zamierzam się z tym „boksować”. Po stracie drugiego gola pomyślałem, że nie mam nic do stracenia. Zapytałem trenera Piotra Mandrysza, czy mogę iść pod bramkę Wisły, ale on w ogóle nie zareagował, tak był zaabsorbowany meczem. Po centrze Dawida Plizgi uderzyłem głową z 8-10 metrów i piłka wylądowała w bramce Wisły. Niestety, nie miałem na taką okazję przygotowanej „cieszynki”.

Po zdobyciu bramki biegłem co sił na swoją połowę, ale Bartek Babiarz się na mnie powiesił i powalił na ziemię. Czy zabrałem piłkę na pamiątkę? Nie, przecież graliśmy na stadionie Wisły Kraków, więc nie było o tym mowy. Zresztą byłem oszołomiony całą sytuacją.

Rozmawiałem na temat mojej bramki z trenerem Andrzejem Dawidziukiem, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Myślałem, że bluzę z tego meczu wystawiłem na licytację w jakiejś akcji charytatywnej, a on uświadomił mi, że bluzę z tego meczu podarowałem dziewczynce, która akurat tego dnia obchodziła urodziny. Teraz gra w piłkę nożną i jest bramkarką, ale nie wiem nawet, jak miała na imię.

Wcześniej próbowałem to zrobić w II lidze w meczu Ruchu Chorzów, którego byłem zawodnikiem, z Zagłębiem Sosnowiec. Wtedy nie udało się mi zdobyć bramki, ale był to mój pierwszy strzał oddany głową po złamaniu żuchwy. Przegraliśmy to spotkanie u siebie 1:2.

Gdy byłem bramkarzem GKS-u Katowice, chciałem pomóc drużynie w meczu z MKS-em Kluczbork. To było w ramach rozgrywek I ligi. Remisowaliśmy na Bukowej 2:2 i ten wynik nic nam nie dawał, bo chcieliśmy powalczyć o awans do ekstraklasy. Pobiegłem więc w pole karne przeciwnika, ale tym razem moja „wycieczka” była tragiczna w skutkach. Po stracie przez nas piłki było kilka zbiegów okoliczności, ale koniec końców zostałem przelobowany i przegraliśmy 2:3 (strzelcem bramki dla MKS-u był Tomasz Swędrowski, ale ta wygrana nie uchroniła zespołu z Kluczborka przed degradacją do II ligi – przyp. BN). Po tym meczu nasz trener Jerzy Brzęczek podał się do dymisji.

Prezent w Dniu Dziecka

Kolejnym bramkarzem, który zapadł kibicom pamięć zdobyciem bramki z gry, był Michał Wróbel, broniący barw I-ligowej wówczas Olimpii Grudziądz. Trzeciego listopada 2012 roku w wyjazdowym meczu z GKS-em Katowice zdobył wyrównującego gola w 4. minucie doliczonego czasu gry po dośrodkowaniu z rzutu wolnego.

W tym samym sezonie (2012/2013) wychowanek Górnika Zabrze jeszcze raz doprowadził rywali do rozpaczy. Stało się to 1 czerwca 2013 roku w meczu Bruk-Betu Termaliki Nieciecza z Olimpią Grudziądz. W 93. minucie spotkania Wróbel pobiegł w pole karne gospodarzy i po dośrodkowaniu Mariusza Kryszaka z rzutu rożnego głową pokonał Sebastiana Nowaka! Na Dzień dziecka prezent jak znalazł… – Byłem cały mokry i utaplany w błocie – wyjaśnił po meczu szczęśliwy Michał Wróbel.

Gospodarz obiektu w Niecieczy nie pomyślał i wysypał pola bramkowe żółtym piaskiem, który po kilku interwencjach i połączeniu z wodą, oblepiał mnie ze wszystkich stron. Trudno było się zebrać do tej piłki, ale jakimś cudem wpadło. W wieku 12-13 lat w trampkarzach Górnika Zabrze byłem środkowym obrońcą. Zbyt wielu goli głową jednak nie zdobywałem. Aż dziw bierze, że mój talent do strzelania goli ujawnił się dopiero teraz, kiedy mam 33 lata. Wcześniej w swojej karierze często chodziłem w końcówkach w pole karne, ale tylko raz się udało, w meczu z GKS-em Katowice.

– To ja namawiałem Michała, żeby spróbował – powiedział trener Olimpii, Tomasz Asensky. – Krzyknąłem, że trzeba zaryzykować. On za bardzo nie chciał, był przemoczony i jego strój bramkarski sporo ważył. Wiem jednak, że zawsze jak Michał idzie do przodu, coś groźnego się dzieje. Kryszak wrzucił, Wróbel w ekwilibrystyczny sposób strzelił i wpadło.

Pyrrusowe zwycięstwo

Spektakularnego gola strzelił również bramkarz Bytovii, Andrzej Witan w meczu przeciwko GKS-owi Katowice, który odbył się na stadionie przy ulicy Bukowej 18 maja 2019 roku. GieKSa balansowała na krawędzi przepaści, groził jej spadek do 2. ligi, podobnie jak drużynie z Bytowa.

Andrzej Witan (z lewej, w niebieskiej bluzie) przed trzema laty zdegradował GieKSę Katowice do 2. ligi. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus9 GKS Katowice – Bytovia By

Był remis 1:1 i 7. minuta doliczonego czasu gry, gdy bramkarz gości Andrzej Witan pobiegł w pole karne rywali. Jego zespół wykonywał rzut wolny, golkiper „zamknął” dośrodkowanie i strzałem głową skierował piłkę do siatki, zmuszając do kapitulacji swojego vis a vis, Krzysztofa Barana. Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo gości, bo podzielili los katowiczan i spadli do II ligi.


Na zdjęciu: Adrian Lis uratował Warcie Poznań remis w meczu z Górnikiem Łęczna.

Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus