Bramki i emocje gwarantowane?

Ze wszystkich jedenastu ekstraklasowych meczów pomiędzy Piastem a Podbeskidziem, tylko raz trafił się wynik bezbramkowy. Gradu goli nie brakowało, ale dwa mecze przy Okrzei wyjątkowo trzymały w napięciu.


Lead może brzmieć dziwnie, jeśli ktoś spojrzy tylko na „suchy” bilans. Piast w Ekstraklasie z „Góralami” jeszcze nie przegrał, odnosząc osiem zwycięstw i remisując trzy razy. Jakie więc emocje? Akurat nawet pomimo wysokich wygranych, bielszczanie zawsze sprawiali trudności gliwiczanom i kilka wyników mogło być zgoła odmiennych. Idealnymi przykładami są mecze, do których chcemy wrócić pamięcią. To spotkania przy Okrzei z 2014 roku oraz 2016.

Trela zatrzymał „Sokoła”

W sezonie 2013/14 oba zespoły rywalizowały w grupie spadkowej i oba zapewniły sobie utrzymanie, co było celem minimum. W 37 kolejce tamtego sezonu, czyli na zakończenie rozgrywek prawie sześć tysięcy kibiców było świadkami odwrócenia losów spotkania. Po pierwszej połowie, chyba wszyscy byli pewni wygranej zespołu prowadzonego wówczas przez śp. Angela Pereza Garcię. Wojciech Kędziora i Ruben Jurado sprawili, że po pierwszym kwadransie gliwiczanie prowadzili 2:0 i mieli mecz pod kontrolą.

To jednak nie było takie proste, bo drużyna prowadzona przez Leszka Ojrzyńskiego w Gliwicach nie zamierzała się poddawać. Ich odwaga, upór zostały nagrodzone golem kontaktowym autorstwa Błażeja Telichowskiego. Po tym trafieniu goście z Bielska-Białej mieli ponad 40 minut na doprowadzenie do wyrównania, bądź wygrania tego spotkania. Gdy zbliżała się 90 minuta meczu, wielu kibiców z Piasta z tzw. młyna nie siedziało już na swoich miejscach, lecz zeszło pod płot, by po końcowym gwizdku starać się o trykoty gliwiczan. Część z kolei rozwinęła wielką sektorówki. Ci, którzy się pod nią znaleźli nie widzieli całej dramatycznej końcówki.

Podbeskidzie napierało i miało serię kilku rzutów rożnych. Maciej Iwański posyłał centrę za centrą, aż w końcu Tomasz Górkiewicz pokonał Dariusza Trelę. Było 2:2 i doliczony czas gry. To nie był koniec emocji, bo Bartosz Szeliga poślizgnął się we własnym polu karnym i… spowodował faul na Piotrze Malinowskim. Do rzutu karnego podszedł doświadczony Marek Sokołowski, który… przegrał pojedynek z Dariuszem Trelą. Stadion eksplodował, a golkiper w geście triumfy rozłożył ręce. Wyżej w tabeli sezon zakończyli jednak „górale”.


Czytaj jeszcze: Kluby zadowolone z decyzji rządu

Vacek wytrzymał ciśnienie

Blisko zwycięstwa Podbeskidzie było w marcu 2016 roku. Ten sezon, jak się później okazało dał Piastowi historyczne wicemistrzostwo Polski, a bielszczanom spadek, którego nikt się nie spodziewał kilka kolejek wcześniej. Podbeskidzie przyjechało do Gliwic mocno zmotywowane i odważnie ruszyło na drużynę trenera Radoslava Latala. Japończyk Kohei Kato szybko pokonał Jakuba Szmatułę, ale Paweł Baranowski równie szybko strzelił gola samobójczego.

Po zmianie stron to znów bielszczanie na prowadzeniu. Goście grali bardzo dobrze, wydawało się, że to będzie ten dzień, w którym odniosą pierwsze zwycięstwo w rywalizacji z Piastem. Gliwiczanie ocknęli się w ostatnich dziesięciu minutach. Najpierw po zamieszaniu w polu karnym piłkę do bramki Emilijusa Zubasa skierował Joszip Bariszić. W 90 minucie faulowany w polu karnym był Mateusz Mak. Piłkę na jedenastym metrze ustawił czeski lider Piasta – Kamil Vacek i jego strzał odbił przed siebie Zubas. Wypożyczony ze Sparty Praga pomocnik Piasta ruszył jednak na dobitkę i umieścił piłkę w bramce.

Dramat „Górali” stał się faktem, bo nie tylko nie było trzech punktów, ale nawet jednego. Po tamtym meczu 27 kolejki Piast był drugi z jednym punktem straty do Legii. Podbeskidzie z kolei było jedenaste i miało siedem punktów przewagi nad ostatnim Górnikiem. Jak to się skończyło dla bielszczan wszyscy wiemy. Teraz nikt w ekipie „Górali” nie chce podobnego zakończenia. W poniedziałek przy Okrzei emocje gwarantowane!


Fot. Krzysztof Dzierzawa / Pressfocus