Brazylia. Czy mogą być konkurencyjni?

Flamengo drogo sprzedaje młodych piłkarzy. Sprowadza natomiast z Europy starszych i efekty widać gołym okiem.

Patrząc na obecną reprezentacją Brazylii ciągle zdecydowana większość piłkarzy do niej powoływanych na co dzień występuje w Europie. Choć odkąd w 2016 roku stery drużyny narodowej przejął Tite, szkoleniowiec ten zdecydowanie przychylniejszym okiem spogląda na piłkarzy występujących w rodzimej lidze.

W marcu, na premierowe mecze eliminacji mundialu w Katarze, które ze względu na pandemię koronawirusa nie doszły do skutku, powołał sześciu zawodników z klubów Campeonato Brasileiro Serie A, czyli tamtejszej ekstraklasy, a nawet jednego piłkarza, konkretnie bramkarza Ivana, z klubu Ponte Preta, który występuje w Serie B.

W gronie powołanych znalazło się trzech zawodników Flamengo Rio de Janeiro, czyli klubowego mistrza zarówno Brazylii, jak i Ameryki Południowej. W 2019 roku „Szkarłatno-czarni”, prowadzeni przez byłego trenera m. in. Benfiki i Sportingu, Jorge Jesusa, zdominowali rozgrywki zarówno w kraju, jak i na kontynencie. A następnie, jak równi z równym, rywalizowali z Liverpoolem w finale Klubowych Mistrzostw Świata i przegrali dopiero po dogrywce.

Swoją drogą miesiąc temu poinformowano, że Jesus został… zakażony koronawirusem. Następnie jednak podano, że test na jego obecność dał wynik negatywny.

Woli grać w ojczyźnie

Flamengo 21 kwietnia zamierza powrócić do treningów. Taka decyzja nie spodobała się szkoleniowcowi, który przebywa obecnie w rodzinnej Portugalii. I zaznaczył, że do Brazylii przyjedzie tylko wtedy, kiedy będzie to bezpieczne.

Tymczasem w „Kraju kawy” ludzie żyć bez futbolu nie potrafią. Przypomnijmy, że rozgrywki stanowe, które powoli wchodziły w decydującą fazę, zostały przerwane dopiero po licznych protestach i nie wiadomo, kiedy zostaną wznowione.

Na 3 maja tymczasem planowano rozpoczęcie rywalizacji ogólnokrajowej, ale wiadomo już, że termin ten jest nierealny. Flamengo na to, aby zdobywać kolejnej laury, musi zatem poczekać. Klub ma ambitne plany na najbliższą przyszłość. Chce obronić zarówno krajowe mistrzostwo, jak i kolejny raz poszukać triumfu w Copa Libertadores.

W tym celu dokonało kolejnych ciekawych, a można nawet powiedzieć, że jak na brazylijskie realia, spektakularnych transferów. Płacąc tylko w tym roku za nowych piłkarzy prawie 35 milionów euro. Jak na europejskie warunki nie jest to porażająca kwota, ale w Ameryce Południowej robi niemałe wrażenie.

Pod koniec stycznia br. tematem numer jeden w prasie był powrót na stałe do ojczyzny Gabriela Barbosy. Zawodnik w 2016 roku, dokładnie w swoje 20 urodziny, został wytransferowany z Santosu do Interu Mediolan. Za 30 mln euro, jako kolejne brazylijskie „złote dziecko”.

Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Piłkarz był wypożyczany. Najpierw do Benfiki, później do Santosu i Flamengo. Efekt? Okazało się, że najlepiej czuje się w ojczyźnie, bo dwa razy z rzędu został królem strzelców brazylijskiej ekstraklasy.

Wreszcie, właśnie w tym roku, Flamengo wykupiło go z mediolańskiego klubu za 17,5 mln euro. Piłkarz ma 24 lata i puka do reprezentacji Brazylii. W której grali jego klubowi koledzy. Diego, Rafinha i Filipe Luis.

Młodych sprzedają, starszych kupują

To właśnie dzięki sprowadzaniu doświadczonych zawodników, z poważną europejską przeszłością, Flamengo tak zdominowało zeszłoroczne rozgrywki. Ponadto w klubie bardzo dobrze czuje się Urugwajczyk Giorgian De Arrascaeta. Ten 25-latek trafił do drużyny „Sępów” rok temu z Cruzeiro Belo Horizonte.

Nie było tak, że europejscy skauci go przegapili. Miał oferty z Włoch, ale – przynajmniej na razie – wcale się za ocean nie wybiera. Choć posiada umiejętności niemałe, a na pewno takie, które uprawniałyby go do gry w silnym klubie na „Starym kontynencie”.

Czy takie ruchy personalne Flamengo można odczytać, jako sygnał, że gra i zarabianie pieniędzy w Ameryce Południowej – szczególnie w brazylijskiej Serie A – może być konkurencyjne dla Europy, przynajmniej jeżeli chodzi o zawodników wywodzących się z Ameryki Południowej?

Na to jest chyba za wcześnie. Ekonomicznie „Kraj kawy” nadal nie jest do końca stabilny. Ale Flamengo jest firmą dobrze zarządzaną. Bo na to, aby kupować zawodników musi mieć pieniądze. I je ma, ze sprzedaży, rzecz jasna.

Zasada jest prosta. Klub sprzedaje do Europy bardzo młodych zawodników za bardzo dobre pieniądze. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy z Flamengo odeszli: odeszli Lucas Paqueta (21 lat, za 40 mln euro do Milanu), Vinicius (18 lat, 45 mln do Realu Madryt) i Reinier (18 lat, 30 mln euro, również do Realu).

Wiadomo, że gdy młodzieży w zespole jest za dużo, trofeów się nie zdobywa. W ich miejsce do klubu trafili starsi zawodnicy i efekty widać gołym okiem.

Ściągnąć „El Matadora”!

Wygląda na to, że podobną drogą chciałoby podążyć FC Sao Paulo, któremu w poprzedniej edycji Campeonato Brasileiro Serie A nie poszło najlepiej. Mimo iż miał już w zespole doskonale znanych z gry w Europie: Alexandre Pato, Daniego Alvesa, Hernanesa, a nawet Hiszpana Juanfrana, byłego długoletniego gracza Atletico Madryt.

Klub z największego brazylijskiego miasta, który w 2005 roku pokonał Liverpool w finale Klubowych Mistrzostw Świata, a na ostatni krajowy tytuł czeka już 12 lat, chce pójść jeszcze dalej niż Flamengo. Brazylijskimi mediami zatrzęsła bowiem wiadomość o tym, że „Trójkolorowi” chcą sprowadzić w lipcu… Edinsona Cavaniego!

Fakt, Urugwajczyk kończy w tym sezonie 33 lata i nękają go kontuzje, ale nie oznacza to faktu, że jeden z najlepszych strzelców ostatniej dekady europejskich lig, który w tym okresie zdobył ponad 200 goli w Serie A i Ligue 1, nie nadaje się do tego, aby ciągle grać na „Starym kontynencie” i to na bardzo wysokim poziomie.

Działacze Sao Paulo, podobno, kontaktowali się z nim już w grudniu, a kluczową rolę w całym przedsięwzięciu miał odegrać Diego Lugano. Były znakomity obrońca, kolega Cavaniego z reprezentacji Urugwaju, pracuje obecnie w brazylijskim klubie i usiłował przekonać „El Matadora” do tego, aby wrócił na rodzimy kontynent.

Wydaje się, że nic z tego nie wyszło. Prasa hiszpańska doniosła bowiem, że Cavani, do mundialu w Katarze, czyli jeszcze przez ponad 2,5 roku, chce grać w Europie.




Na zdjęciu: Powrót Edinsona Cavaniego do Ameryki Południowej już teraz, byłby wielkim wydarzeniem.
Fot. Pressfocus