Broszowi trzeba pomóc!

Sześć meczów rozegranych jeszcze w ub. roku już nie przyniosło zabrzanom tak doskonałych rezultatów. „Siłą rozpędu” ograli jeszcze Jagiellonię, ale też u progu (kalendarzowej i faktycznej) zimy przegrali aż trzy z owych sześciu gier. Rok 2018 przyniósł zaś zabrzańskim fanom też kilka gorzkich pigułek. Tylko jedna wygrana na murawie w dziewięciu występach (z targanym wówczas konfliktem wewnątrz szatni Bruk-Betem), seria gier bez zwycięstwa, powiększający się dystans do podium, a wreszcie – sobotnia porażka w Poznaniu, spychająca „górników” poza czołową czwórkę. To oznacza jedno spotkanie mniej przy Roosevelta w rundzie finałowej, a więc i jeden „dzień meczowy” mniej w klubowym budżecie (co – przy średniej frekwencji i kolejnych kompletach na widowni – ma spore znaczenie). Oczywiście wygrana na wyjeździe z Lechem – a tylko ona dałaby zabrzanom utrzymanie czwartego miejsca – graniczyła z cudem: właśnie mija rok od ostatniej porażki „Kolejorza” w swej twierdzy. Faktem jest jednak, że tabelki rundy wiosennej (15 kolejek), jak i tegorocznego grania ligowego (9 serii gier) są już dla Górnika dużo mniej optymistyczne niż te z pierwszej rundy. W obu przypadkach beniaminek zajmuje w nich miejsce „poniżej kreski”, czyli w grupie spadkowej…

Strategia długofalowa

– Brakuje nam wiosną zwycięstw, to prawda – mówił tydzień temu, po zremisowanym półfinałowym spotkaniu Pucharu Polski z Legią trener „górników”, Marcin Brosz. – Konsekwentnie jednak realizujemy nasz pomysł na drużynę i klub. Wprowadzając tak młodych zawodników, nie od razu da się osiągnąć wszystko, co byśmy chcieli. Pewnie jeszcze nie dziś, i nie jutro, doczekamy się efektów tej polityki. Ale my budujemy na lata – przypominał strategię Górnika.

Właśnie dlatego Marcin Bochynek, który poprowadził zabrzan do ostatniego (jak dotąd) tytułu mistrza kraju, ze spokojem obserwuje wiosenną zadyszkę zespołu. – Przewidywałem, że ten rok będzie dla ekipy trenera Brosza bardzo trudny. Ławka już jesienią była bardzo krótka. Teraz, kiedy posypały się kontuzje, niełatwo było zastąpić zawodników z podstawowej jesiennej trzynastki-czternastki. Młodzież rzucona na głęboką wodę oczywiście jest utalentowana; trzeba jednak czasu, by była w stanie każdy mecz zagrać na podobnym, wysokim, poziomie.

Przywilej (i przekleństwo) młodości

W kontekście tych ostatnich słów, trener Bochynek wręcz „majstersztykiem” nazywa jesienną serię meczów, która wysforowała beniaminka na czoło. Równa forma Tomasza Loski, Mateusza Wieteski, Szymona Żurkowskiego musiała imponować, bo… – Jej wahania to przywilej młodości. Tymczasem przez pół roku zespół utrzymywał stabilną dyspozycję. W którymś momencie jednak przyszło owo „wahnięcie” – i trudno mieć o nie pretensje – podkreśla nasz rozmówca.

A Łukasza żal…

Poza brakiem owej stabilizacji, jako kluczowy dla obecnej pozycji „górników” fakt Marcin Bochynek postrzega kontuzję Łukasza Wolsztyńskiego. – To chłopak, który w skali ostatnich kilkunastu miesięcy zrobił chyba największy postęp. Świetna gra w powietrzu, ale także i piłką po ziemi; umiejętność zastawienia się; dostrzeganie partnera – to wszystko bezcenne elementy w grze, jaką preferuje Górnik. Kilkumiesięczna absencja tego piłkarza to ogromna strata – podkreśla.

Czwarte miejsce? Wciąż w zasięgu!

A jednak doświadczony szkoleniowiec – do dziś zresztą wychowujący piłkarski narybek – nie pozbawia zabrzan szans na poprawę obecnej pozycji w rundzie finałowej. – Czwarte miejsce wciąż jest w ich zasięgu, a kwalifikacja do europejskich pucharów byłaby zasłużoną nagrodą dla zawodników i sztabu szkoleniowego. Jedno jest natomiast pewne: Marcinowi Broszowi trzeba pomóc w jego zadaniu budowy zespołu! – zaznacza.

Co oznaczać mają te słowa? Marcin Bochynek niespecjalnie chce je rozwijać. Ale zgadnąć nietrudno: wiosna pokazała, że – niezależnie od postępów czynionych przez nastolatków – „górnicza” ławka jest zdecydowanie za krótka na „rozdawanie kart” w ekstraklasie. Letnie okienko transferowe powinno zostać wykorzystane efektywniej niż to zimowe!