Z piłką pod pachą, czyli skazany na futbol (1)

Według Wikipedii, z Truskolas – tych w powiecie kłobuckim, bo są jeszcze takie w województwie świętokrzyskim… – „można się dostać autobusami PKS m.in. do Częstochowy, Kłobucka, Olesna i Wrocławia”. Ale próżny trud: internetowa wyszukiwarka połączeń na linii Truskolasy – Wrocław nie „wyrzuca” żadnych wyników. Pod Jasną Górę za to – i owszem: pierwszy kurs – 4.28, ostatni – 21.05. Z Częstochowy zaś złapać busa, pociąg, a nawet… autostop do Katowic, Poznania, Płocka, Gdańska – a zwłaszcza do Warszawy – to już żaden problem. Wystarczy chcieć, no i mieć jeszcze odrobinę talentu…

Przy muzyce o sporcie, czyli trio wybitne

Tym pierwszym, który z Truskolas (– Albo Truskolasów, obie formy są poprawne – mówi Justyna Strzelczyk, dyrektor miejscowej Szkoły Podstawowej; matematyczka) wyrwał się w „wielki świat”, był Jerzy Marchwiński. Jeden z najwybitniejszych polskich pianistów i kameralistów, na przełomie lat 70. i 80. – członek tzw. Kwartetu Mistrzów, partner wielu wybitnych polskich artystów. Prywatnie – mąż znakomitej śpiewaczki operowej, Ewy Podleś.
Ale nie z racji Jerzego Marchwińskiego – nota bene dożywotniego honorowego profesora Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie – Truskolasy zyskały w kraju status miejscowości kultowej. Przynajmniej wśród fanów futbolu. Ileż bowiem mamy w Polsce ośrodków tej wielkości (ok. 2000 mieszkańców), które wydały na świat dwóch reprezentantów kraju w tej dyscyplinie? I to doprawdy wybitnych.

Jakub Błaszczykowski ze swymi 99 występami w koszulce z orzełkiem formalnie zresztą ma już ów status. A Jerzemu Brzęczkowi – choć 60 meczów w kadrze, niezbędnych do zaliczenia w poczet Klubu Wybitnego Reprezentanta, nie nazbierał – przysługuje on choćby za to, że na igrzyskach w Barcelonie, w 1992 roku, właśnie wyprowadzał biało–czerwonych na murawę w każdym ze starć wiodących aż do olimpijskiego srebra.

Truskolasy swego portretu doczekały się już w książce Małgorzaty Domagalik „Kuba”, czyli historii życia (niedawnego) kapitana reprezentacji Polski. Doczekała się w niej także sportretowania rodzina bohatera. A więc i pani Felicja, nestorka familii, i cała piątka jej pociech. Wśród nich także najmłodszy z całego grona Jerzy, dziś selekcjoner biało–czerwonych. Pewnie i on błyszczącego wydawnictwa na swój temat – i to raczej prędzej niż później – się doczeka, a Truskolasy – być może nieco szerszego „obrazu” swej codzienności. By potencjalni twórcy nie musieli „wyważać otwartych drzwi”, proponujemy nasze spojrzenie na tę miejscowość i (kilku) jej szczególnych mieszkańców.

„Jak Bozia przykazała”, czyli szkoła przy Szkolnej

W Truskolasach wszystko jest „jak Bozia przykazała”. Główna ulica oczywiście nazywa się Częstochowska, bo do Częstochowy wiedzie. Na rynek (ryneczek?) też trafia się bez trudu – nosi bowiem całkiem oficjalne miano „Rynek”, a stosowne drogowskazy nie zostawiają wątpliwości. Szkoła im. Stanisława Ligonia, który przebywał tu w okresie I wojny światowej, a dzieło jego rąk zdobi wnętrze tutejszego kościoła pw. Św. Mikołaja, stoi oczywiście przy ulicy Szkolnej. Zaś by trafić na boisko Olimpii, kierować się trzeba oczywiście na ulicę Sportową. No i jest jeszcze jeden punkt orientacyjny: kwiaciarnia od lat prowadzona przez rodzinę obecnego trenera polskiej reprezentacji – mamę Felicję oraz siostrę Małgorzatę. Nie nalegaliśmy, gdy uprzejmie, acz stanowczo najbliżsi poinformowali, że kontaktów z mediami obecnie unikają. Poszukaliśmy tych, którzy od kilkudziesięciu lat są ich sąsiadami, znajomymi, kolegami. Obraz Truskolas – środowiska, w którym dorastał Jerzy Brzęczek – bez ich historii nie byłby pełen.

Familia aktywna, czyli ze sportem za pan brat

Olimpia dziś gra „tylko” w okręgówce. „Tylko”, bo był przecież okres, w którym mała społeczność lokalnych kibiców cieszyła się nawet IV ligą śląską. I… facet o nazwisku Brzęczek przy tym był. – Po kilku porażkach z rzędu dokonaliśmy zmiany trenera. Powierzyłem zespół Dawidowi Błaszczykowskiemu, bratu Kuby. A ten poprosił o wsparcie merytoryczne właśnie Jurka – wspomina Krzysztof Krawczyk, od 25 lat (!) szefujący klubowi. – Jurek wpadał raz w tygodniu na zajęcia zespołu, konsultował je, zaglądał też jeśli tylko mógł na mecze Olimpii. No i udało się przełamać kiepską passę.

„Brzęczki” tak naprawdę w historii truskolaskiej piłki byli zawsze. Albo ogólniej: byli tam, gdzie coś ważnego dla truskolaskiego sportu się działo. – Pamiętam mistrzostwa Śląska szkół podstawowych w lekkoatletyce. Zabrałem na nie Małgosię, starszą siostrę Jurka, zgłaszając ją do konkursu pchnięcia kulą. Do koła wchodzi pierwsza zawodniczka: 8,5 metra, zewsząd brawa. Kolejna: nieco ponad 9 metrów. Znów uznanie widzów, nauczycieli. A potem Małgosia bez wysiłku: 14,35! Natychmiast zleciała się w okolice rzutni chmara trenerów; sprawdzano jej legitymację szkolną, wiek itp. Gdy się okazało, że wszystko jest w porządku, złożono jej propozycje przenosin na stałe do szkół i klubów w Zawierciu, w Katowicach, we Wrocławiu. Stypendium, internat – Jan Krok od końca lat 60. związany jest z Truskolasami.

Młody wówczas absolwent Studium Nauczycielskiego w Cieszynie otrzymał przydział do podstawówki, gdzie uczyć miał historii. A że był i wakat w wychowaniu fizycznym, podjął się roli wuefisty. Truskolaski sport wygrał w ten sposób los na loterii. Krok do dziś – a 15 sierpnia minęło 50 lat od momentu, gdy odebrał „skierowanie do Truskolas” – aktywnie na jego rzecz działa. „Po drodze” zaś z nauczyciela, a później także dyrektora miejscowej szkoły, stał się także najpierw współzałożycielem, a potem zawodnikiem, trenerem i w końcu prezesem Olimpii. Prócz tego był także piłkarskim sędzią, w końcu również dyplomowanym spikerem, bez którego nie może obejść się właściwie żadna miejscowa impreza sportowa. Musi zatem jeszcze w naszej opowieści o piłkarskich początkach selekcjonera powrócić. A na razie… dodajmy pointę do opowieści o rewelacyjnej kulomiotce o nazwisku Brzęczek. – Po powrocie do Truskolas przedstawiłem całą sprawą ojcu Małgosi. Odpowiedź pana Wacka była krótka: „A kto będzie w domu robić?” – dopowiada Krok.

– Małgosia miała zadatki na sportową karierę ­ dodaje cytowana już Justyna Strzelczyk, prywatnie przyjaciółka rodziny obecnego selekcjonera i jego rówieśniczka. ­ Wiem z opowieści, bo jeszcze długo po skończeniu przez nią nauki w naszej szkole krążyły o tym legendy, że świetnie grała w piłkę ręczną. I to zarówno stojąc między słupkami, jak i bombardując bramkę rywalek. Tyle że nie było wówczas w najbliższej okolicy klubu, w którym mogłaby rozwijać swe umiejętności.

Dziewczyna i chłopak, czyli kopać każdy może!

Ze sportem mierzyła się też w pewnym momencie kolejna siostra selekcjonera biało-czerwonych. – Hania grała w piłkę – przypomina sobie Elżbieta Kubat, w owym czasie nauczycielka języka rosyjskiego w Truskolasach, potem także wicedyrektor szkoły. Owa „Hania” to mama Jakuba Błaszczykowskiego. No i dziś wiadomo już, że Nikola Brzęczek, która od dwóch lat po szkolnych zajęciach w Częstochowie przyjeżdża pociągiem na treningi przy Bukowej, a niedawno zadebiutowała w ekstralidze w barwach GKS-u Katowice – nie jest pierwszą kobietą w familii, która kopie piłkę!

Elżbieta i Sławomir Kubatowie – wychowawcy obecnego selekcjonera w szkole i w klubie w Truskolasach. Fot. Simona Supino

Nikola to wnuczka Krzysztofa Brzęczka, starszego o 16 lat brata selekcjonera. Jej tata Sebastian też w przeszłości był zawodnikiem Olimpii. A jego brat, Tomasz, czyli wujek Nikoli, do dziś jest grającym wiceprezesem Amatora Golce, klubu z sąsiedniej miejscowości, którego sponsorem jest… Jakub Błaszczykowski. Od kilku sezonów drużyna występuje w częstochowskiej okręgówce, a 4 lata temu jubileusz 15-lecia jej istnienia okazał się okazją do prawdziwego piłkarskiego święta w Truskolasach.

Dzięki zabiegom Kuby, na Sportową 2 przyjechała Wisła Kraków! „Biała gwiazda” z Franciszkiem Smudą na trenerskiej ławce wygrała z Amatorem 4:1, gole na truskolaskim boisku (dziś – m.in. dzięki Krawczykowi – obiekt to prawdziwe cacuszko na skalę okręgówki) strzelali Rafał Boguski (2), Łukasz Garguła i Maciej Jankowski, a biegali po nim także Maciej Sadlok, Dariusz Dudka i Paweł Brożek. Honorową bramkę dla miejscowych zdobył Jacek Rokosa. Mecz ów, a raczej jego data (11 października 2014), pamiętana jest w Truskolasach do dziś: tego samego dnia na Stadionie Narodowym w Warszawie biało-czerwoni odnieśli historyczne zwycięstwo nad Niemcami w meczu eliminacji Euro 2016!

Jak rodziła się pasja, czyli w drzwi stodoły

Nie ma więc wątpliwości: sport – a zwłaszcza futbol – tkwi głęboko w genach rodziny Brzęczków! Olimpii – założonej oficjalnie w 1972, czyli rok po przyjściu na świat Jerzego Brzęczka – nie byłoby pewnie na kartach historii, gdyby nie zaangażowanie głowy rodziny, czyli wspominanego już pana Wacława, a także starszego z jego synów, Krzysztofa.
– Pan Wacek pomagał przy załatwianiu terenu pod boisko; potem również w pracach nad jego budową. A kiedy już drużyna miała gdzie grać i zgłoszona została do rozgrywek, ładował chłopaków na pakę swoje żuka i woził ich po okolicy na mecze B klasy – Jan Krok z wielkim szacunkiem wspomina postać nestora familii.

Jerzy Brzęczek w kronice szkoły. Fot. Simona Supino

Wśród tych, ładowanych na pakę znajdował się i wspomniany Krzysztof. – Może i do nauki nie był pierwszy. Ot, taki – jak ja to mówię – smykowaty. Nauczycielowi potrafił się odszczeknąć, a przed wykładowcą fizyki, Kielachem, to czasem i z pierwszego piętra przez okno zwiewał – śmieje się nasz rozmówca. – Ale do piłki talent miał.

Napastnikiem był bardzo szybkim. Szybszym chyba nawet od Kuby Błaszczykowskiego. Tylko, że w tamtych czasach właściwie nie miał szansy na rozwój w mocnym klubie.

„A kto będzie w domu robić?” – trzeba by przywołać raz jeszcze postawione już wcześniej pytanie. Tak naprawdę dopiero Jerzy z całej piątki dzieci państwa Felicji i Wacława Brzęczków wyrwał się w sportowy wielki świat. W jakich okolicznościach – będzie jeszcze okazja o tym wspomnieć.

Olimpia z drugiej połowy lat 70. Pierwszy z lewej w górnym rzędzie – Krzysztof Brzęczek. Wśród klęczących pierwszy z lewej ojciec Jerzego, Zygmunt Brzęczek. W stroju bramkarskim młodszy brat Jana Kroka – Krzysztof. Fot. Simona Supino

Na razie – w początkach lat 70. – piłkarze w Truskolasach przebierają się w prowizorycznej szatni, stworzonej z… naczepy tzw. osinobusa. Któż dziś pamięta jeszcze te pojazdy? Kabina ciężarowego stara, a zamiast wywrotki – metalowa puszka z oknami i miejscami do siedzenia. Trafiła na Sportową 2 dzięki Sławomirowi Kubatowi, prezesowi Olimpii na przełomie lat 70. i 80. To za jego kadencji (oraz za trenerskiej kadencji najpierw Romana Kały, a potem Bogdana Kubata) drużyna po raz pierwszy znalazła się najpierw w A klasie, a w końcu nawet i w lidze wojewódzkiej.

Karta zawodnicza selekcjonera reprezentacji. Fot. Simona Supino

– Co ciekawe; na wspólnym treningu zawodnicy spotykali się… właściwie tylko raz w tygodniu, w przeddzień meczu. Większość z nich na co dzień ciężko pracowała we własnych gospodarstwach. Jeżeli poświęcali chwilę na futbol, to tylko… obijając drzwi stodoły piłką, albo ćwicząc w parach, z sąsiadem zza płotu – uśmiecha się pan Sławomir.

„Górka” kontra „dołek”, czyli niecierpliwość kilkulatka

Umiejętności piłkarskich wystarczało jednak do kolejnych awansów; oczywiście z udziałem starszego z braci Brzęczków. Ten drugi – Jerzy, młodszy o 16 lat, wpatrzony był w Krzysztofa i jego piłkarską pasję jak w obrazek. Zresztą nie tylko on. O zaangażowaniu pana Wacława w klubowe sprawy już pisaliśmy.

– Regularnym gościem na meczach Olimpii była też pani Felicja. I to gościem, a raczej kibicem, bardzo zaangażowanym. Niejednemu z rywali słownie się oberwało; zwłaszcza gdy faulowanym piłkarzem był jej syn – wspomina Jan Krok.

Jan Krok – człowiek–instytucja w truskolaskim sporcie od dokładnie 50 lat!. Fot. Simona Supino

Kilkuletni Jurek w owym czasie nie odpuszczał żadnej okazji, by pokopać piłkę. – W Truskolasach nie było innych atrakcji; zostawał nam jedynie sport – wspomina Justyna Strzelczyk. Dzieciaki gromadziły się więc na obiektach sportowych. – Sali gimnastycznej jeszcze przy szkole nie było, ćwiczyliśmy albo „pod chmurką”, albo w salce na tyłach remizy strażackiej, gdzie rozkładało się materace – opowiada obecna dyrektor szkoły. Ją w tamtych czasach pochłonęła lekkoatletyka, a konkretnie biegi przełajowe. – Byłam nawet w pewnym momencie piętnasta w Polsce na szkolnych zawodach – przyznaje.

Brzęczek-junior na sali gimnastycznej bywał jednak rzadko. Całym jego światem był futbol. Na przyszkolnym boisku – ziemnym jeszcze (dziś przy podstawówce jest trawiasta płyta z pełnowymiarowymi bramkami piłkarskimi!) – z zapartych tchem śledził piłkarskie boje. A były ostre, bo nie tylko uczniowie korzystali z tego obiektu.

– Często rozgrywaliśmy tu mecze oldbojów z udziałem nauczycieli i zaproszonych gości. Albo też truskolaska „górka”, czyli chłopaki mieszkający w okolicach cmentarza, grali z „dołkiem”, czyli ekipą z okolic rynku. Tej drugiej przewodził Krzysiek Brzęczek. A Jurek krążył wzdłuż linii bocznych i czekał tylko, aż komuś na placu gry zabraknie sił, albo dozna kontuzji. Gotowy był w każdej chwili zająć jego miejsce! – Jan Krok jeszcze dziś, 40 lat od tamtych chwil, ma przed oczami obraz kilkulatka, obowiązkowo z piłką pod pachą, niecierpliwie przebierającego nogami i czekające na okazję do gry.

Kolorowe włosy, czyli powroty w rodzinne strony

Piaszczystego placu do gry przy podstawówce już nie ma. Zagarnął go nowy budynek szkolny. Jest dziś oczywiście i sala gimnastyczna, na której już od ponad dekady rozgrywany jest turniej „Kuba Cup”. Jakub Błaszczykowski obowiązkowo się na nim pojawia. Jerzy Brzęczek – jeśli tylko może. Zresztą on akurat już wcześniej – jeszcze przed inauguracją tych rozgrywek – odwiedzał szkolne korytarze i szkolnych przyjaciół.

Zresztą wiele ważnych życiowych rzeczy zaczęło się dlań właśnie w Truskolasach. Ot, choćby pierwsze uczucie. Pierwsze i… jedyne. – Bo Marzena, koleżanka z równoległej klasy, do dziś stoi u jego boku, już jako małżonka – zdradza pani Justyna. Tu też kształtował się charakter dzisiejszego selekcjonera. – Myślę, że nieprzypadkowo został kapitanem reprezentacji olimpijskiej. Już jako kilkulatek miał skłonności przywódcze – dodaje koleżanka Brzęczka.
– Ale kłopotów nie było z nim żadnych. Na dywanik do dyrektora nie trafiał. Uczył się zaś dobrze; na tyle, na ile pozwalały mu treningi w Rakowie i codzienne dojazdy do Częstochowy – zgodnie zapewniają Jan Krok i Elżbieta Kubat.

Jerzy Brzęczek w murach macierzystej szkoły dekadę po opuszczeniu jej murów – już jako srebrny medalista olimpijski wręcza nagrody potencjalnym następcom w turnieju piłkarskim. Fot. Simona Supino

– Psikusy? Nie… Co najwyżej jakaś trwała na głowie albo fantazyjnie zafarbowana czupryna. Ale w końcu Beata zawsze chciała być fryzjerką, a na kimś musiała się uczyć fachu – śmieje się Justyna Strzelczyk.

Beata to klasowa koleżanka Jerzego Brzęczka i zarazem jego kuzynka. Jej dziecięce marzenia też się spełniły. Dziś jest właścicielką i szefową zakładu fryzjerskiego w Truskolasach. A Jerzy Brzęczek – wiadomo: właśnie został selekcjonerem. Ileż emocji muszą odczuwać dziś ci, którym w latach 90., już jako kapitan „srebrnej” jedenastki olimpijskiej, wręczał nagrody w halowym turnieju z okazji Dnia Olimpijczyka, organizowanym już w nowo wybudowanej sali gimnastycznej przy truskolaskiej podstawówce.

* * *
W jaki sposób kilkulatek – z futbolówką pod pachą – został wicemistrzem olimpijskim i doczekał się (niejednej) gabloty i pamiątkowego tabelau na ścianach macierzystej szkoły? To już kolejna część naszej opowieści. Zapraszamy!

 

Chcesz już dziś przeczytać kolejny odcinek i poznać dalszą opowieść o Jerzym Brzęczku, kup „Sport”