Bundesliga. Jak długo wytrzymają?

Historyczne trzy sezony w Bundeslidze były dla Unionu Berlin fantastyczne, a zespół otarł się o Ligę Mistrzów, choć ciągle rzucano mu kłody pod nogi. Teraz jest nie inaczej.


Kluby z dawnych Niemiec Wschodnich nie mają w Bundeslidze łatwo. Jeśli już znajdą się w najwyższej lidze, to są rodzynkami, tak jak obecnie ma to miejsce w przypadku Unionu. Oczywiście do miana drużyn „wschodnich” nie można zaliczać RB Lipsk, który może i leży na tamtych terenach, ale z futbolem NRD nie ma nic wspólnego, bo powstał raptem 13 lat temu.

Polak był gwiazdą

Berlińczycy z euforią awansowali do Bundesligi. „Żelaźni” jeszcze nigdy nie grali na najwyższym szczeblu po upadku Muru Berlińskiego (czyli poza światem „komuny”). Wchodząc do elity, musieli mierzyć się nie tylko z rolą beniaminka, ale klubu, który pochodzi z „gorszej” części Niemiec. Inauguracyjny sezon wyszedł im dużo lepiej niż przypuszczano, bo zajęli 11. miejsce. Styl gry nie rzucał na kolana, opierał się na wybieganiu, defensywie i gigantycznej odpowiedzialności taktycznej. Była to typowa gra na zasadzie – byle było zero z tyłu, a z przodu zawsze coś wpadnie. Gwiazdami zespołu byli strzegący bramki Rafał Gikiewicz oraz rosły napastnik Sebastian Andersson, na którego bez ceregieli kierowano większość dalekich podań. Obaj zresztą opuścili Union po sezonie, latem 2020 roku.

Berlińczyków całkiem zasadnie skazywano na pożarcie jeszcze większe niż w trakcie pierwszych rozgrywek. Jakże wielkie było zaskoczenie, gdy trener Urs Fischer z chłodnym racjonalizmem podkręcił nieco regulator, zmienił trochę grę drużyny i… zaprowadził ją do europejskich pucharów (7. miejsce). Oczywiście dośrodkowania nadal były istotną częścią pomysłu „Żelaznych” – nie bez powodu najlepszymi asystentami są tam wahadłowi – ale w grze pojawiło się więcej finezji, której gwarantem był krnąbrny, lecz obdarzony kapitalną techniką Max Kruse.

Opuszczony dom

Wydawało się że dwa sezony dobrej gry wystarczą, ale w minionych rozgrywkach… Union znów przeszedł wszelkie oczekiwania. Zaczął od przejścia przez eliminacje do Ligi Konferencji, a na krajowym podwórku zagrał jeszcze lepiej niż uprzednio i zajął 5. miejsce, punkt za Lipskiem, który zagra w Lidze Mistrzów! Progres notowany przez Union jest imponujący, bo na papierze, także pod względem finansowym, nie jest to klub, który „ma prawo” walczyć o takie rzeczy. Błędem jednak byłoby myślenie, że „Żelaźni” mogą pracować w spokoju. Praktycznie co okienko tracą bowiem ważne postacie.

Najważniejszym ubytkiem tego lata jest Taiwo Awoniyi. Nigeryjski napastnik strzelił w zeszłym sezonie 20 goli i zanotował 5 asyst w 43 występach. Wiadomo, że portal Transfermarkt nie jest wyrocznią, ale warto podkreślić, że przez rok jego wartość wzrosła z 5 do 20 mln euro. Właśnie tyle też zapłacił za niego beniaminek Premier League Nottingham Forest, który 23 lipca zagra sparing z ekipą Unionu. Będzie to nieoficjalne pożegnanie 24-latka.

Reprezentant Nigerii ma być za co wdzięcznym berlińczykom. Przez 6 lat, gdy formalnie był piłkarzem Liverpoolu, wypożyczano go aż 7 razy! To, że Union wykupił go przed rokiem (za 8,5 mln euro), było dla niego punktem przełomowym, bo – jak sam opowiadał – w końcu gdzieś poczuł się jak w domu. Teraz ten dom opuszcza.

Nieoczywiste rozwiązania

„Bild” opublikował artykuł, w którym opisał pięć innych przypadków z ostatnich lat, gdy Union tracił swojego czołowego strzelca i zawsze potrafił go zastąpić. „Żelaźni” dorobili się metki klubu umiejącego wziąć do siebie piłkarza, na którego większość klubów Bundesligi nawet by nie spojrzała (często z niższej ligi) i zrobić z niego czołowego gracza. A znajdować zastępstwa musi non stop. Tego lata do Hoffenheim za darmo odszedł czołowy pomocnik Grischa Proemel, pół roku temu Union stracił wspomnianego Kruse i jednego z najlepszych stoperów Bundesligi Marvina Friedriecha, a rok temu sprzedano świetną „szóstkę”, jaką był Robert Andrich, teraz ważna postać Bayeru Leverkusen. Ciekawe, kto zastąpi Awoniyiego.


Na zdjęciu: Taiwo Awoniyi (klęczy) to najdrożej sprzedany piłkarz w historii Unionu Berlin.
Fot. PressFocus