Bundesliga. Moda na kaszkiety

Mieli walczyć o utrzymanie, a jak na razie ocierają się o puchary i zbierają pochwały za świetną grę. Kolonia ma chęć na to, aby jeszcze bardziej pogrążyć w kryzysie RB Lipsk.


Drużyna RasenBallsportu miała być tą, która wraz z Borussią Dortmund będzie naciskać na Bayern Monachium. W czołówce tabeli próżno jednak szukać ekipy „Byków”. 3 porażki i tylko 1 wygrana plasują ją w drugiej połowie stawki, grożąc zepchnięciem w stronę strefy spadkowej.

Malejące zaufanie

W Lipsku nie dzieje się dobrze. W ostatni weekend Bayern rozbił RB 4:1, a w środku tygodnia w Lidze Mistrzów poprawił to jeszcze Manchester City (6:3). W klubie jest coraz bardziej nerwowo, a wiara w ściągniętego z siostrzanego RB Salzburg trenera Jessego Marscha maleje. Między jednym a drugim meczem Amerykanin powiedział, że… być może jego klub nie jest jeszcze gotowy, aby rywalizować z Bayernem czy City. Z jednej strony to częściowa prawda, z drugiej jednak takich deklaracji publicznie składać nie wypada.

Chociaż jeszcze większym faux pas było w wykonaniu Marscha to, co powiedział o pieniądzach w wielkim futbolu. – Europejska piłka nie jest sprawiedliwa ze względu na duże różnice finansowe między klubami. RB Lipsk ściśle przestrzega finansowego fair play. Moje szkolne wyniki w matematyce były w porządku i według mojej wiedzy, te przepisy nie obowiązują wszystkich – rzucił Amerykanin, jakby zapominając, że kto, jak kto, ale kluby spod szyldu Red Bulla wiedzą najlepiej, jak to jest żyć podłączonym do niekończącego się źródełka pieniędzy płynącego od wielkiego sponsora. Lipsk nie tak dawno miał zresztą 100 mln długu wobec swojej „firmy-matki”, ale zamiast go spłacić… dług po prostu umorzono.

Cisnął nim o murawę

Wszyscy więc w coraz większym stopniu patrzą Marschowi na ręce. Dzisiejszy rywal nie należy do grona najłatwiejszych, bo choć Kolonia miała walczyć o utrzymanie, zajmuje 7. miejsce w tabeli i gra dużo lepiej niż można się było tego spodziewać. Miasto, klub i kibice zakochali się w [Steffenie Baumgarcie], który poukładał zespół, jak należy i wlał w jego serce duszę wojownika.

„Kozły” biegają, walczą, naciskają i nie odpuszczają, prawie zawsze dążą do kolejnych bramek, o czym przekonał się Bayern Monachium. Bawarczycy prowadzili z Kolonią u siebie 2:0, ale ci na przestrzeni 2-3 minut… doprowadzili do wyrównania, choć ostatecznie przegrali 2:3.

– Kolonia jako klub ma duży potencjał, który nie został jeszcze wyczerpany. Jestem szczęśliwy, że tutaj jestem i nie ukrywam tego. Mój zespół emanuje wieloma pozytywami – mówił Baumgart, który na spotkanie z Lipskiem po raz kolejny ubierze zapewne swój słynny kaszkiet. Trener przyzwyczaił wszystkich do czapek z daszkiem, ale po przyjściu do Koeln zmienił nieco „image”.

Kaszkiet zresztą dobrze się sprawdza, gdy coś idzie nie po myśli Baumgarta i można nim… cisnąć o murawę. Było tak w meczu z Herthą, kiedy berlińczycy zdobyli bramkę. Sęk w tym, że VAR ją anulował, a kaszkiet z trawy wrócił z powrotem na głowę szkoleniowca. Takie nakrycie zresztą cieszy się obecnie w Kolonii wielką popularnością. Klub miał takowe w swoim sklepiku, ale rozeszły się w błyskawicznym tempie, przez co trzeba było zamówić kolejne.

Nie boi się Goliata

– Chcieliśmy obronić wynik 1:0, a nie wygrać 2:0. Zaniepokoiło mnie to – mówił Baumgart o ostatnim meczu z Freiburgiem, kiedy jego piłkarze wypuścili prowadzenie i ostatecznie zremisowali 1:1. To doskonale oddaje jego podejście. Przed meczem z Bayernem Niemiec przyznał, że na spotkania z wielkimi jego drużyna nie będzie zmieniała swojego stylu. – Nie będę zmieniał mojej filozofii, tylko dlatego, że Dawid musi walczyć z Golitatem. Byłoby to wprowadzaniem chaosu w proces rozwoju – przyznał, w związku z czym Lipsk Kolonia podejmie zapewne z pełnią swoich ofensywnych zapędów.


Na zdjęciu: Kolonia w tym sezonie nie boi się nikogo i niczego. Tyczy się to także Lipska.
Fot. PressFocus