Bundesliga. Pogodzeni z odejściem Lewandowskiego

Mimo twardych i bezkompromisowych wypowiedzi władze Bayernu Monachium pogodziły się z nadchodzącym odejściem Roberta Lewandowskiego. Teraz obmyślają plan.


Polski napastnik ma w Bawarii kontrakt ważny jeszcze przez rok. „Lewy” jednak zaparł się, że chce pójść do Barcelony i jego zdecydowana postawa daje efekty. Podobno wypytywał już nawet o klub Thiago Alcantarę, byłego kolegę z drużyny, będącego wychowankiem „Dumy Katalonii”. Oczywiście jako pełen profesjonalista zaakceptowałby sytuację, w której Bayern odmówiłby jego sprzedaży, ale raczej do czegoś takiego nie dojdzie.

To już historia

Niemcy także kalkulują. Oczywiście nie jest tajemnicą, że kompletnie zawalili kwestię przedłużenia kontraktu Lewandowskiego, bo ta była absolutnie w ich zasięgu. Znając jednak nastroje Polaka i jego nastawienie na odejście, działacze dostrzegają, że obecnie nadarza się ostatnia tak naprawdę okazja, by spieniężyć napastnika za sensowne pieniądze.

„Lewy” skończy wkrótce 34 lata, a Bayern może na nim zarobić jeszcze nawet 40 mln euro, co jest teraz jego celem. Barcelona już podobno posłała pierwsze oferty do Monachium, ale musi spełnić dokładne oczekiwania Niemców, którzy są w tym względzie nieustępliwi. Koniec końców nie powinno być z tym problemów.

– Lewandowski jest dorosły i wie, czego chce. Zdecydowanie nie mieszam mu w głowie i nie próbuję wywrzeć żadnego wpływu. Ja tylko reprezentuję interesy swoich klientów i to jest moim priorytetem – powiedział w kolejnym wywiadzie agent Polaka, [Pini Zahavi], który kilka dni temu zaskoczył wszystkich zdecydowaną wypowiedzią, że dla „Lewego” Bayern jest już historią.

Sprytna zagrywka

Żeby jednak monachijczycy bezproblemowo puścili Lewandowskiego do Barcelony, musi zostać spełniony jeszcze jeden warunek. Klub chce mieć zapewnione następstwo – czy też następstwa. Każdy wie, że ściągnięcie kogoś o podobnej jakości, co „Lewy”, będzie niemożliwością. Do Bawarii musiałby przybyć chyba Karim Benzema, ewentualnie Harry Kane, aby dało się mówić o zmianie jeden do jednego. To jednak nie mieści się nawet w sferze bajek. Nawet gorsze, choć wciąż dobre opcje nie wchodzą w grę z powodu pieniędzy – Romelu Lukaku czy Patrik Schick są za drodzy, a Erling Haaland wybrał Manchester City. Dlatego Bayern ma ograniczone ruchy i chce zagrać w inny sposób.

Jak już pisaliśmy, mistrzowie Niemiec chcieliby ściągnąć Sasę Kalajdzicia, dwumetrowca ze Stuttgartu. Zdecydowanie nie jest to opcja wymarzona, ale Austriak przyzwoicie prezentuje się w ekipie VfB, a mając wokół siebie topowych asystentów na pewno kilka goli by w Bawarii zdobył. Inna sprawa, że nawet w takiej sytuacji jest to zamiennik o kilka półek gorszy niż Lewandowski. Kalajdzić nadałby się na rywali słabych, cofniętych głęboko, gdzie czasem trzeba wepchnąć piłkę do siatki w tłoku lub po dośrodkowaniach – przy których „wieżowiec” czuje się jak ryba w wodzie. Co innego Sadio Mane…

Gra bez napastnika

Senegalczyk od kilku lat jest gwiazdą Liverpoolu, ale okazuje się, że Bayern nie powinien mieć większych problemów z jego zakupem. Media podają, że piłkarz byłby dostępny nawet za 50 mln euro, co jest dobrą okazją. Dlaczego „The Reds” tak lekko mieliby oddać Mane? Zawodnik ma już na karku 30 lat, a w klubie zabierają się za odmładzanie linii ataku, którą od dawna stanowi doskonale znane trio Salah-Firmino-Mane. Bayern w pewnym sensie spada więc Liverpoolowi z nieba, bo w kolejnych okienkach sprzedaż Senegalczyka za takie pieniądze mogłaby nie być możliwa.

Oczywiście Mane nie jest typowym napastnikiem, a skrzydłowym, więc nie byłoby to standardowe wypełnienie dziury po Lewandowskim. W Monachium pojawił się jednak pomysł, by dzięki jego transferowi mieć dwojakie zastępstwo za Polaka, które dałoby trenerowi więcej opcji manewru. Kalajdzić – klasyczna, wysoka „dziewiątka”; Mane – szybki gracz w roli „dziewiątki”, ale fałszywej. W takich sytuacjach Bayern grałby po prostu bez napastnika, choć ten w razie potrzeby mógłby się na murawie pojawić.

Wszyscy wolą Dortmund

Monachijczycy na razie działają bardziej zdecydowanie w przypadku Kalajdzicia. Problemem może być jednak… Borussia Dortmund, która już kilka razy uprzykrzyła życie Bayernu w ostatnim czasie. Za darmo wyjęła z jego szeregów Niklasa Suele, a także przekonała do siebie Nico Schlotterbecka i Karima Adeyemiego, którzy od Monachium woleli BVB. Zdaniem „Bilda” Borussia także spogląda na Kalajdzicia, który… ma skłaniać się w jej kierunku. Austriak uważa, że miałby tam pewniejszy plac i nie musiałby dzielić się nim z kimś innym (np. z Mane).

Dwumetrowiec byłby rzecz jasna w BVB następcą Haalanda, choć w Dortmundzie rozważają też transfer bardziej jakościowego Sebastiena Hallera. I tu robi się śmiesznie, bo jego na liście ma też… Bayern. Jednak Francuz rzekomo także ma woleć Borussię! Jeśli doniesienia są prawdziwe, możliwy jest więc scenariusz, w którym to BVB wybierze sobie napastnika, a jej odrzut trafi do Monachium. Negocjacje jednak ciągle trwają.


Na zdjęciu: Czy Sadio Mane będzie następcą Roberta Lewandowskiego?
Fot. PressFocus