Bundesliga. Tyran wraca na ławkę

– Nie chciałbym tego powtórzyć! – w taki sposób w jednym z wywiadów treningi Felixa Magatha wspominał swego czasu Mateusz Klich.


Zresztą nie on jeden krzywi się na samą myśl o sposobach szkoleniowych 68-latka, który w niedzielny wieczór wrócił na ławkę trenerską. Magath przejął Herthę Berlin, która ze zwolnionym (również w niedzielę) trenerem Tayfunem Korkutem znalazła się w strefie spadkowej. To spora sensacja. Od blisko trzech lat „Stara Dama” jest przecież wspierana przez bogatego inwestora i szaleje na rynku transferowym – choć rzadko z sensem.

Ratować ma ją właśnie człowiek, który w 2005 i 2006 roku zdobywał dublet z Bayernem Monachium, a w 2009 roku doprowadził Wolfsburg do sensacyjnego mistrzostwa Niemiec. Jest to jednak decyzja niespodziewana z dwóch powodów. Pierwszy, od dekady Magath jest na trenerskim uboczu. Gdy w 2012 roku odszedł z Wolfsburga, trenował jeszcze tylko przez chwilę Fulham, spuszczając je z ligi, oraz chiński Shandong Luneng, z którego odszedł w grudniu 2017 roku. Od tamtej pory pracował co najwyżej jako dyrektor w klubach niższej półki.

Po drugie, już w tamtym czasie Niemiec preferował dość przestarzałe i… specyficzne metody treningowe, o których krążą legendy. Klich nazwał Magatha „specjalistą od biegania po lesie”, w którym udział brali wszyscy piłkarze niezależnie od pozycji i predyspozycji.

Treningi pod jego batutą były morderczo ciężkie, co nie zawsze znajdowało racjonalne uzasadnienie. Sam szkoleniowiec także miał specyficzne podejście do komunikacji z drużyną. Jacek Krzynówek w rozmowie z Weszło wspominał:

– Potrafił machnąć ręką i siedmiu zawodników wyrzucić do drugiej drużyny bez żadnego powodu. Wśród nich byli reprezentanci krajów, a dwóch graczy nawet nie mogło trenować z rezerwami. Jeśli mieli ważny kontrakt, to po prostu kopali sobie piłkę obok boiska. Myślę, że przez jego ciężkie treningi skończyłem karierę o trzy lata za wcześnie. Kolana nie wytrzymały – przekonywał Krzynówek.

Jedna ze słynniejszych anegdot związanych z Magathem opowiada, jak trener w ramach popołudniowego relaksu zaprosił piłkarzy Wolfsburga na kawę. Sęk w tym, że kawiarnia znajdowała się… na szczycie góry, na którą drużyna musiała wbiec. Trasa była ostra, a słynny Brazylijczyk Grafite nie wytrzymał tempa i zemdlał ok. 20 minut przed metą…

Jedno jest więc teraz pewne – w Hercie będzie jeszcze ciekawiej, niż było do tej pory.


Fot. twitter.com/herthabsc