Bundesliga w stronę limitów

Obecny kryzys skłania do refleksji. W Niemczech pojawiła się dyskusja dotycząca wprowadzenia ograniczeń płacowych, która jest jeszcze w bardzo wczesnej fazie.

Zorganizowane grupy kibicowskie w Niemczech zarzucały klubom niegospodarne działanie i szastanie pieniędzmi, które teraz spowodowały, że te – uzależnione od telewizyjnej kroplówki finansowej – drżą o swoje istnienie.

Zmiany w systemie

Choć w skali europejskiej to nic nadzwyczajnego, jest w tych zarzutach sporo sensu. Pieniądze za prawa do transmisji to z reguły największa część klubowego przychodu, z kolei budżet w największym stopniu jest obciążony wynagrodzeniami, których niemalże całość zgarniają oczywiście piłkarze-milionerzy.

Ostatnio w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” bardzo otwarcie na temat limitów wynagrodzeń wypowiedział się Christian Seifert, szef DFL (Deutsche Fussball Liga), która zarządza 1. i 2. Bundesligą.

– Jeśli możliwe są niższe wynagrodzenia dla trenerów, to powinno być możliwe także ograniczenie wynagrodzeń agentów oraz piłkarzy. Dyskusja na temat możliwych zmian w takim systemie jak profesjonalna piłka nożna, który w ostatnich latach odniósł tak duży sukces, nie jest łatwa.

Nie mam tutaj na myśli wciąż rosnącego przychodu z praw medialnych, ale 90-procentowe wyprzedanie stadionów i nieprzerwany popyt na sponsorów. Jeśli system otrzymuje tak wiele pozytywnych reakcji, to aby się zweryfikować, potrzebuje być może takiego właśnie kryzysu.

Jeśli jednak mamy odwagę i wytrwałość, aby myśleć o zmianach w profesjonalnym futbolu i czynić to w dłuższej perspektywie, z tego kryzysu może wyjść coś pozytywnego – przedstawiał swój punkt widzenia Seifert, prawdopodobnie najbardziej zaangażowany człowiek w powrót Bundesligi na boiska.

Jak za Oceanem

Seifert mówił też: – Najwięcej krytyki można obecnie spotkać na styku sportu i biznesu. Chodzi o zarobki graczy, bezwstydnie pokazywane bogactwo, kwoty transferowe i agentów, którzy zarabiają miliony za umowy o pracę, których wzory można pobrać z internetu. Wystarczy znać odpowiedniego 23-latka – zaatakował szef DFL.

Z tego też powodu pojawiła się koncepcja czegoś, co powszechnie funkcjonuje jako salary cap i jest popularne przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Jest to nic innego jak górny pułap wynagrodzenia, który klub może zaoferować zawodnikowi.

Tego typu ograniczenia mogą być jednak kłopotliwe pod względem prawnym, Seifert kieruje tutaj uwagę na Unię Europejską, która musiałaby wprowadzić pewne nowelizacje, a zadziałać by musiała również legislacja na poziomie konkretnego państwa.

– W niektórych krajach europejskich istnieją ograniczenia opłat za doradztwo, w innych nie. Takie rzeczy muszą być uregulowane w skali całej Europy, lecz musi się najpierw pojawić odpowiednia wola polityczna – mówił Seifert.

Przekonać Merkel

Jak na razie są to jednak tylko zwykłe dywagacje, ponieważ chęć wprowadzenia limitów wywołałaby wielki sprzeciw tych, których te limity by dotknęły.

Szef DFL zwraca jednak uwagę na fakt, że oprócz grup zadaniowych do spraw medycyny sportowej, futbol potrzebuje również grupy związanej z samą jego przyszłością. Zresztą chęć ograniczeń wynagrodzenia piłkarzy wyraził nawet… prezes Jagiellonii Białystok, Cezary Kulesza.

Wracając jednak do Bundesligi, postawiono kolejne kroki w stronę majowego wznowienia rozgrywek. Jak podają niemieckie media, federalne Ministerstwo Pracy wyraziło zgodę na powrót do gry, a również ministrowie sportu w poszczególnych landach dali futbolowi zielone światło.

Teraz pozostaje „tylko” przekonać premierów poszczególnych landów oraz kanclerz Angelę Merkel.

Fot. PressFocus