Bundesliga. Znowu, czyli nigdy

Po świetnym wejściu w sezon i obwieszczeniu światu swoich ambicji, w zespole Bayeru Leverkusen ponownie coś się zepsuło.


Odpowiednio wzmocniona latem kadra, którą objął ciekawy trener miała sprawić, że Bayer znów stanie się poważnym kandydatem w walce o Ligę Mistrzów. Parę lat temu obecność „Die Werkself” w niemieckiej top 4 była całkowitą normą, ale ostatnio – choć siła zespołu na papierze nadal jest wyraźna – na BayArenie mają z tym duże kłopoty.

Wraca niczym bumerang

Stabilizacja – tego elementu brakuje w Leverkusen najbardziej. Bayer nie potrafi rozegrać jednego równego sezonu, bo ma w nim momenty zarówno imponującej, ofensywnej gry, jak i okresy beznadziejnej bezsilności, naszpikowanej defensywną dezorganizacją. W bieżących rozgrywkach dzieje się podobnie. Ekipa z Nadrenii weszła w Bundesligę z odpowiednią mocą i przez moment współliderowała razem z Bayernem Monachium. Wtedy jednak przyszło jej zmierzyć się właśnie z bawarskim gigantem, co zakończyło się sromotną porażką przed własną publiką 1:5. Potem „Die Werkself” rozegrali w lidze jeszcze trzy spotkania, żadnego nie wygrali, a w dodatku odpadli z Pucharu Niemiec, ulegając drugoligowemu Karlsruhe. Coś się posypało.

Bliźniacza sytuacja miała zresztą miejsce w poprzednim sezonie. Tuż przed Bożym Narodzeniem niepokonany Bayer przyjął u siebie – oczywiście – Bayern i przegrał, wpadając w dołek formy. Z fotela lidera szybko spadł poza miejsca premiowane Ligą Mistrzów, co stało się również i obecnie. Destabilizacja formy w końcówce sezonu 2019/20 spowodowała, że Leverkusen nie załapał się do Ligi Mistrzów. W jeszcze wcześniejszej kampanii do LM dostać się udało, ale na półmetku zespół znajdował się daleko poza strefą pucharową.

Tego typu scenariuszy w historii Bayeru jest mnóstwo, by przypomnieć legendarny sezon 2001/02. „Die Werkself” przegrali wówczas wszystko: finał Ligi Mistrzów, finał Pucharu Niemiec oraz mistrzostwo Bundesligi – w ostatnich 4 kolejkach wygrywając tylko jedno spotkanie. Wtedy to przylgnął do tego klubu szyderczy przydomek „Neverkusen”, od angielskiego słowa „never”, czyli nigdy. W ostatnich latach wspominaliśmy o tym już kilkukrotnie, co tylko pokazuje, że jest to sprawa jak najbardziej aktualna i wraca do klubu niczym bumerang.

Czekają na ten moment

W ostatniej kolejce Bayer nie był w stanie pokonać na wyjeździe nijakiej Herthy. Berlińczycy co prawda zebrali się już po fatalnym początku sezonu, ale nadal rzadko kiedy wykraczają poza przeciętność. Mimo tego Leverkusen zagrał na Olympiastadion bardzo słaby mecz, choć był oczywistym faworytem. – Wydaje mi się, że wychodzimy już z tego dołka – mówił niedawno kapitan drużyny Lukas Hradecky, ale mecz w stolicy Niemiec raczej tego nie potwierdził. Nierówne boisko nie było jedynym problemem Bayeru.

Zespół „Die Werkself” jest bardzo młody i wielu kluczowych piłkarzy – głównie w obronie – ma mniej niż 23 lata. Największą gwiazdą drużyny jest 18-letni Florian Wirtz, o którym mówi się, że swoim talentem może przerosnąć nawet występującego obecnie w Chelsea Kaia Havertza.

W Berlinie jednak Wirtz nie zagrał. Jego nazwisko znalazło się na długiej liście kontuzjowanych, obok istotnego pomocnika Charlesa Aranguiza, podstawowego napastnika Patricka Schicka, który w końcu odnalazł swoją regularność czy jego zastępcy Lucasa Alario. Z Herthą Bayer grał więc bez typowej „dziewiątki”, bo takowej w kadrze po prostu nie było, a ławka rezerwowych świeciła pustkami i… 16-latkami. Można więc sądzić, że w Leverkusen może być tylko lepiej i trzeba czekać cierpliwie na powrót formy (i zdrowia), która może odnaleźć się w trakcie przerwy reprezentacyjnej. Sęk w tym, że Bayer czeka już na „ten moment” od bardzo długiego czasu…


Na zdjęciu: Wygrywając w Bielefeldzie 4 października Patrick Schick czuł się mocny. Od tego czasu Leverkusen w lidze już jednak nie wygrał…

Fot. Pressfocus