By mózg dawał z siebie wszystko

Inspiracją do spotkania w siedzibie katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego było niedawne wręczenie doktoratów honoris causa tej Alma Mater wybitnemu fizjologowi, profesorowi doktorowi hab. Janowi Chmurze oraz słynnemu trenerowi piłkarskiemu Antoniemu Piechniczkowi.


W wykładach, jakie wygłosili przy tej okazji wyróżnieni, padło wiele ważkich słów i tez, które aż prosiły się o rozwinięcie, dopowiedzenie, rzucenie na szersze tło… Okazja ku temu nastąpiła, choć tematów i wątków pojawiło się tyle, że wystarczyłoby na wiele kolejnych wymian zdań.

Oprócz wspomnianych Jana Chmury i Antoniego Piechniczka w spotkaniu uczestniczyli: były rektor katowickiej AWF profesor dr hab. Adam Zając, profesor tejże uczelni Władysław Szyngiera oraz dr hab. Paweł Chmura i dr hab. Marek Konefał profesorowie wrocławskiej AWF. Redakcję „Sportu” reprezentował Andrzej Grygierczyk.

Andrzej Grygierczyk: – Nie sposób nie zacząć od przypomnienia tego fascynującego faktu, że profesor Jan Chmura, w wieku 63 lat, zaczął z powodzeniem biegać maratony. Ma ich na koncie 24, w najróżniejszych warunkach, od przejmującego zimna po nieznośne upały, z wszelkimi wiążącymi się z tym ryzykami. A w wieku 65 lat w Hanowerze pobił rekord życiowy wynikiem 3:25,57 godz. To niesamowity eksperyment, który świadczy o tym…

Jan Chmura: – … że granice ludzkich możliwości są niewyobrażalne, bez względu na wiek i są one nadal nieodkryte. W czasie każdego biegu maratońskiego prowadziłem na własnym organizmie, w wieku seniora, wiele badań fizjologicznych, miedzy innymi: jak reaguje serce, mięśnie, mózg, na długotrwały wysiłek w ekstremalnych warunkach klimatycznych, na różnych kontynentach i wyspach największych oceanów. Najważniejsze w tych badaniach było przełamywanie bariery zmęczenia w mózgu. Nikt dotychczas nie przeprowadził takiego eksperymentu. W walce o jak najlepszy wynik, w każdym maratonie, przeżyłem wiele skrajnych kryzysów i dramatycznych chwil. Np. od drastycznego wychłodzenia organizmu na Antarktydzie – gdzie płyn w bidonach zamarzał, do bardzo niebezpiecznego przegrzania organizmu w RPA w Johanesburgu i na równiku w Malediwach – gdzie temperatura wewnętrzna ciała sięgała 42 stopni Celsjusza.

Przekroczyłem także punkt krytyczny odwodnienia organizmu w Rio de Janeiro w Brazylii i w Honolulu na Hawajach, pomimo systematycznego nawadniania organizmu. Doświadczyłem także skrajnego wyczerpania glikogenu mięśniowego na Kole Podbiegunowym w Tromso i na Alasce. Wyniki badań wykazały, że co najmniej dwukrotnie przekroczyłem „wentyl bezpieczeństwa” i otarłem się o śmierć. W przełamywaniu bariery zmęczenia w mózgu w mięśniach oraz każdego kryzysu, pomagała mi siła ducha i modlitwa.

AG: – Pokazuje to potencjał tkwiący w organizmie człowieka, niekoniecznie młodego. Tu przechodzimy do pojęcia, które profesor Chmura w trakcie swojego wykładu bardzo mocno eksponował, a mianowicie „próg psychomotoryczny zmęczenia”.

JCh: – Najogólniej mówiąc jest to obciążenie wysiłkowe i najwyższy poziom tolerancji zmęczenia, przy którym występuje najlepsza sprawność działania mózgu. Przy tym obciążeniu, mówiąc w przenośni, „mózg się otwiera”, występuje maksymalne pobudzenie układu nerwowego. Otwierają się i działają na najwyższym poziomie ośrodki kory mózgowej, odpowiedzialne za wybór decyzji, szybkość reakcji, postrzegania i przewidywania, za koncentrację uwagi. Właśnie na taką intensywność wysiłku, na taką stymulację, mózg oczekuje na każdym treningu i w każdym meczu. Przekroczenie obciążenia progowego powoduje gwałtowne pogorszenie sprawności działania mózgu.

AG: – Jak przekłada się próg psychomotoryczny zmęczenia na efektywność rozgrywanego meczu?

JCh: – Piłkarz grający z intensywnością progową szybciej postrzega daną sytuację, podejmuje optymalne decyzje, szybciej przewiduje ruch przeciwnika i współgracza, osiąga najwyższą sprawność działania i pełny komfort psychomotoryczny, gra koncertowo. Stosowanie obciążeń na progu psychomotorycznym, pozwala na przełamywanie kolejnych barier ludzkich możliwości i wydobywanie ogromnego potencjału z mózgu. A w konsekwencji na przesuwanie bariery zmęczenia w ośrodkowym układzie nerwowym w kierunku coraz większych obciążeń. W praktyce oznacza to, że zwiększa się tolerancja mózgu na narastające zmęczenie w czasie rozgrywanego meczu. To przekłada się na rozwijanie większej skuteczności i dynamiki gry.

AG: – Właśnie tego oczekują kibice.

JCh: – Oczywiście. Pomimo niepodważalnego faktu, sztaby szkoleniowe nadal obawiają się stosowania wysokiej intensywności progowej tolerowanej przez mózg, aby nie przeciążać zawodników. To wielki błąd. Chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że obciążenie tolerowane przez mózg, a także przez mięśnie, przy równoczesnym zastosowaniu optymalnych przerw wypoczynkowych, nie wywołuje stanów przeciążeniowych. Chcąc wchodzić na wyższy poziom wtajemniczenia sportowego, nie mamy innej drogi jak podnoszenie intensywności wysiłku, ale – z drugiej strony – intensywności, która jest bezpieczna dla zawodnika. Aby ten cel osiągnąć, musimy dzisiaj spełnić dwa warunki – pierwszy: zacząć wyznaczać próg psychomotoryczny zmęczenia – drugi: monitorować obciążenia progowe na treningu.

AG: – Można odnieść wrażenie, że z intensywnością na tak wyśrubowanym poziomie polski sportowiec się nie styka albo styka się rzadko, często dopiero wtedy, kiedy przenosi się za granicę, co tyczy się głównie gier zespołowych. Profesor Chmura w trakcie wykładu przy okazji swojego doktoratu wygłosił tezę, że trenerzy „boją się stosować wysokie obciążenia występujące na progu psychomotorycznym, aby nie przeciążyć zawodników”.

Antoni Piechniczek: – Nie postawiłbym tezy, że trenerzy odczuwają strach. Bywa raczej, że wychodzą naprzeciw oczekiwaniom piłkarzy. Ci starsi, bardziej doświadczeni, mogą trenerowi coś zasugerować. Przy okazji słowo o zasadzie elementarnej – trener nie może się bać zawodników. Jak nie jest odważny, to drużyna to wyczuje. Oczywiście, problem jest o wiele bardziej złożony, na co składa się bardzo wiele czynników, w tym również z pogranicza psychologii. Weźmy nieszczęsny mecz reprezentacji Polski z Węgrami. Jak nasi zawodnicy byli do niego przygotowani? Fizycznie, mentalnie… Nie wiemy i wiedzieć nie będziemy, bo nie mamy możliwości i narzędzi, by to sprawdzić. To tajemnica sztabu Paulo Sousy, do której nie dotrzemy.

Fot. Andrzej Grygierczyk

Ponadto obraz zamazuje to, że w dzisiejszych czasach kadra rozgrywa dwa mecze w ciągu kilku dni. Na spokojnie badania można było zrobić, kiedy miałem z polską kadrą zgrupowanie na przykład 10-dniowe, zwieńczone jednym meczem. I zareagować stosownie do potrzeb. A dzisiaj jest z tym kłopot, bo zawodnicy kadry – w przeważającej części z klubów zagranicznych – zbierają się na krótko i rychło rozjeżdżają. Jak takiemu zawodnikowi pomóc? I dalej: czy on takiej pomocy oczekuje? Powiedzmy, że rozmawiam z Przemysławem Puchaczem. Mówię mu, że moją ideą jest, by był zdolny przebiec na skrzydle 60-70 razy na pełnej szybkości w trakcie 90 minut meczu. I chcę mu dać zalecenia, by mógł dojść do pełnej formy na czas finałów mistrzostw świata – o ile na nie pojedziemy – za ok. 13 miesięcy. Pytanie, czy to jest możliwe? Przecież jego klubowi trenerzy nie będą sobie życzyć, by ktoś im z boku podpowiadał czy dyktował jakiekolwiek zalecenia. Już nie mówię o kimś takim jak Lewandowski. Powiedzą tam, że proszę nam to wszystko zostawić. Być może słabszych zawodników można do czegoś przekonać, żeby indywidualnie coś robili. Ale czy dostaną na to zgodę trenera klubowego? I czy nie nastąpi efekt „przedobrzenia?

AG: – A zatem truizm: jeśli chce się grać w kadrze na MŚ, trzeba zrobić wszystko, żeby grać w klubie, w którym jest się na co dzień.

AP: – To warunek podstawowy powołania. Przypadek Puchacza jest klasyczny. Sousa znowu mu zaufał, niestety, w meczu z Węgrami był słabiutki, nie wychodziły mu dośrodkowania, miał udział przy straconej bramce. No to jak ma grać w reprezentacji Polski, skoro nie mieści się w składzie średniej klasy klubu Bundesligi?

JCh: – Jeśli zawodnik nie jest w rytmie meczowym, a otrzymuje powołanie do kadry i w niej gra, to dla mnie jest to wielka nieodpowiedzialność. Przecież gra treningowa to nie mecz mistrzowski. Widać wyraźnie, jak zawodnik funkcjonuje w rytmie meczowym, a jak siedząc na ławce. Już sama szybkość podejmowania decyzji zawodnika grającego na co dzień jest na znacznie wyższym poziomie niż u zawodnika, który nie gra.

Władysław Szyngiera: – Mimo wszystko coraz częściej jest tak, że w grach zespołowych trener skupia się nad samą grą, taktyką itp., natomiast zawodnicy, nie tylko po kontuzjach, ale również przy normalnych fizycznych deficytach, decydują się na trenera indywidualnego. Po to, żeby wejść na wyższy poziom; i robią to poza tradycyjnym treningiem.

Adam Zając: – Bierze się to stąd, że – zwłaszcza na zachodzie – zarabiają coraz więcej i stać ich na to, by płacić duże pieniądze trenerom przygotowania fizycznego. Zdrowie, dietetyka… Bardzo głośno jest o koszykarzu LeBronie Jamesie, który nasty sezon gra w NBA, a więc na najwyższym poziomie. Ma już 37 lat, ale końca jego wielkości nie widać. Inwestuje w granicach 3 mln dolarów rocznie w trenera osobistego, środki odnowy, suplementację itd. Czy nasi piłkarze, również nawet w Polsce zarabiający bardzo dobrze, są na tyle świadomi, żeby wciąż w siebie inwestować, np. poprzez pracę z trenerem osobistym?

Fot. Andrzej Grygierczyk

To sedno sprawy, bo przynajmniej w grach zespołowych nie ma już długich zgrupowań przed wielkimi imprezami. Kalendarze sportowych wydarzeń są tak nabite, bo decyduje komercja. Grasz nie 30-40 spotkań, a 60-70 w skali roku. Z tychże komercyjnych przyczyn w grudniu odbędą się finały piłkarskich mistrzostw świata; w Katarze. Kiedyś było to nie do pomyślenia.

AG: – Z drugiej strony wydłuża się okres kariery zawodniczej. Np. Zbigniew Boniek zakończył karierę w wieku 32 lat… Lewandowski ma 33 i nie za bardzo widać, by zmierzał ku jej kresowi.

AZ: – To także kwestia medycyny, która niesamowicie poszła do przodu. Ale jednak wciąż mówimy o jednostkach. Bo talent to nie tylko umiejętności, ale i tolerowanie ogromnych obciążeń treningowych i startowych. W tym kontekście można mówić o różnicach między zawodnikiem utalentowanym a uzdolnionym.

Paweł Chmura: – Mowa tu o rezerwach, a tkwią one m.in. w indywidualizacji obciążeń i indywidualnej regeneracji poszczególnych zawodników. Nasz zespół naukowy zaprosił swego czasu do współpracy trenera przygotowania motorycznego piłkarskiej reprezentacji Chorwacji, Lukę Milanovicia. Na MŚ w Rosji w 2018 roku Chorwacja grała w fazie pucharowej trzy kolejne mecze zakończone dogrywką. Przyjrzeliśmy się tym zawodnikom, którzy spędzili na boisku w sumie o 90 minut więcej niż pozostali zawodnicy. Zaobserwowaliśmy, że pod względem pokonanych dystansów i liczby sprintów kluczowi zawodnicy, szczególnie ze środka pola, potrafili generować w kolejnych meczach większą aktywność fizyczną. Sprostali im, co pokazuje, jak perfekcyjnie byli przygotowani do tych mistrzostw. Potencjał fizyczny pozwalał im wydobywać potencjał techniczny. Przegrali dopiero finał z Francją… Staraliśmy się trenera Milanovicia dopytać o pewne kwestie z tym związane, ale zasłonił się tajemnicami trenerskimi. Zwracał tylko uwagę na indywidualizację zajęć, jak i na różne działania związane z regeneracją. Podkreślił też, że niemal natychmiast po zejściu z boiska po meczu piłkarze rozpoczynali procedury regeneracyjne.

JCh: – I dlatego przed sztabami szkoleniowymi trzeba stawiać nowe wyzwania w podnoszeniu jakości treningu. Nie tylko zresztą w Polsce. Wydobywanie potencjału mózgowego, psychomotorycznego, przesuwanie obciążeń treningowych w kierunku coraz większej intensywności i podnoszenie skuteczności gry – to wyzwanie numer jeden dla światowego futbolu, dla medycyny sportu, fizjologów, dla wszystkich, którzy zajmują się treningiem sportowym. Mój zespół przy współpracy z AWF Katowice, aktualnie prowadzi nowatorskie badania dotyczące przełamywania bariery zmęczenia w ośrodkowym układzie nerwowym w kierunku wyższych obciążeń u młodych piłkarzy.

Marek Konefał: – Tu pojawia się pytanie, czy my tych największych rezerw nie mamy w mentalności? Fizyczność jest już mocno wyeksploatowana, jeśli chodzi o taktykę to też rozwiązania są mocno zaawansowane, technika u zawodników na wysokim poziomie też jest idealna. A zatem trzeba się zastanowić właśnie nad mentalnością. Śledząc mecz z Węgrami, odnosiłem wrażenie, że niektórzy piłkarze byli przemotywowani.

AP: – Podzielam ten pogląd, bo – per analogiam – zastanawiam się, czy można co trzy dni zdawać egzamin magisterski albo doktorski. Najpierw ważny mecz w kadrze, potem wymagają od ciebie dobrej postawy w lidze, a jeszcze później w Lidze Mistrzów. Tu więc chodzi nie tylko o regenerację fizyczną, ale i psychiczną, a już szczególnie w przypadku zawodników, którzy nie są takimi indywidualnościami jak Lewandowski czy Messi. Jak byłbym średniej klasy piłkarzem, to chciałbym się nacieszyć sukcesem w kadrze, tymczasem pojawia się kłopot, jeśli za trzy dni muszę podjąć kolejną walkę, w lidze czy europejskich pucharach… To niesamowite obciążenie. A jedno złe zagranie może zostać zapamiętane – i wypominane – z wszelkimi tego konsekwencjami.

Fot. Andrzej Grygierczyk

MK: – Są prowadzone badania nad poziomem lęku, choć to właściwie stres. U niektórych jest on wysoki, u innych niższy. Ale pojawia się pytanie: czy my to odpowiednio diagnozujemy? Czy ktoś jest wysokoreaktywny czy niskoreaktywny? Tu, moim zdaniem, drzemią ogromne możliwości. Stąd pytanie do trenera Piechniczka: czy – pańskim zdaniem – ów wielki poziom stresu nie zaszkodził na przykład Matty’emu Cashowi w debiucie przed polską publicznością?

AP: – Nawet jeśli Cash nie grał na miarę oczekiwań, na pewno nie zmieniłbym go w przerwie, dałbym mu jeszcze 15-20 minut. Weźmy taki przykład: podejmuje trener pracę w PSG, zespół ten rozgrywa mecz z Messim i Neymarem w składzie, temu pierwszemu nie idzie i trener zmienia go w przerwie. Jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić? Sousa od strony psychologicznej zrobił niesamowity błąd, na oczach milionów ludzi.

WS: – Mam odmienne zdanie, jeśli chodzi o to przemotywowanie w kontekście meczu z Węgrami. Sam dobór składu mógł być dla piłkarzy sygnałem, że gramy bez ciśnienia i presji. No bo mamy już baraże. Jakby nikt nie zdawał sobie sprawy, że dobór rywala w tej fazie w dużej mierze będzie zależeć właśnie od wyniku meczu z Węgrami.

AG: – Za czasów kariery zawodniczej m.in. trenera Piechniczka polskie drużyny były w stanie nawiązać równorzędną walkę z klubami zagranicznymi w europejskich pucharach, a nawet odnosić w nich sukcesy, m.in. dzięki dobremu przygotowaniu fizycznemu. W dzisiejszych czasach rzuca się w oczy, że nasi reprezentanci w europejskich pucharach gasną ok. 60-70 minuty i najczęściej odpadają na bardzo wczesnym etapie rywalizacji. To co? Inaczej się wtedy pracowało?

AP: – Do końca życia zapamiętam słowa Grzegorza Laty, które skierował do Jurka Wyrobka podczas meczu Ruchu ze Stalą Mielec: – „My to zasuwamy, ale wy to po prostu za…lacie”. Był to wyraz podziwu dla naszego przygotowania fizycznego, a działo się to za trenerskiej kadencji Michala Viczana, który serwował potężny, nieznany nam wcześniej wycisk, ale z wszelkimi tego pozytywnymi konsekwencjami.

To pokazuje, jak wiele zależy od obsadzenia stanowiska trenera w klubie. Taką odwagę miał Ryszard Trzcionka, wtedy prezes Ruchu. Zatrudnił wspomnianego Viczana, i ten odegrał w historii „Niebieskich” kapitalną rolę.

A wracając do meritum pytania. Gdybym dzisiaj był trenerem mistrza kraju, który ma zagrać we wstępnej fazie europejskich pucharów, to zezwoliłbym piłkarzom na co najwyżej kilka dni odpoczynku po sezonie i zaraz potem… do galopu. Bo czeka nas najpewniej daleki wyjazd, do bardzo ciepłego kraju. I choć jesteśmy piłkarsko lepsi, to możemy nie podołać od strony fizycznej. I tak właśnie w wielu przypadkach bywało. Słowem – w żadnych okolicznościach nie można odpuszczać. Choć rzecz jasna zawodnicy często-gęsto nie są (nie byli) skłonni do olbrzymiego wysiłku. I za sprawą ich niechętnej do intensywnej pracy postawy niejeden trener stracił pracę.

WS: – Ciekawe jest to, że za Viczana trening motoryczny stał na tak wysokim poziomie, choć odbywał się na nos. Dzisiaj jednak musi być w sztabie szkoleniowym człowiek, który ma narzędzia do monitorowania wysiłku zawodników; i oczywiście musi umieć interpretować wyniki.

JCh: – Dlaczego piłkarze często bronią się przed dużymi obciążeniami? Bo wejście na wyższy poziom intensywności przy aktualnej wydolności fizycznej i wytrenowaniu wiąże się często z ryzykiem pojawienia stanów przeciążeniowych i urazów. I trudno się dziwić takiej reakcji. Ale też muszą zrozumieć, że tylko stosowanie optymalnych obciążeń treningowych tolerowanych przez korę mózgową stanowi drogę do ich rozwoju sportowego. Ale też muszą wiedzieć przy jakiej intensywności wysiłku występuje granica tolerancji zmęczenia, aby adaptować organizm do wyższych obciążeń treningowych. Niestety, praktyka jest inna, ponieważ zbyt rzadko monitorujemy intensywność treningu.

PCh: – Nie da się ukryć, że większość naszych zawodników ma zbyt niskie obciążenia treningowe. Ale bierze się to najpewniej również z ich mniejszego potencjału biologicznego niż zawodników kupowanych za wielkie pieniądze przez zachodnie kluby. W obecnych czasach monitoring obciążeń jest bardzo ważnym aspektem treningu. Tylko wtedy trenerzy, mając więcej informacji o zawodnikach, będą mogli podejmować bardziej świadome decyzje. Do tego wskazane jest zatrudnianie w klubach wykwalifikowanych współpracowników.

AG: – A jak odnieść się do tego problemu, że wielu polskich piłkarzy nie radzi sobie po transferze do zagranicznego klubu? Nie grają, grzeją ławę albo wręcz wędrują na trybuny…

AP: – Sądzę, że najczęściej chodzi o to, iż nie mają charakteru. Przychodzą do klubu, w którym jest wielu konkurentów do gry, i jako kolejni konkurenci są traktowani. Bywa że – nie znając języka – nie wytrzymują tego, poddają się… Dla mnie klasycznym na to przykładem jest Bartosz Kapustka, który zagubił się w Leicester. Trzeba się pogodzić z tym, że na pewnym etapie jest się zawodnikiem z drugiego planu, ale też trzeba walczyć, pokazać właśnie charakter, by swój status zmienić.

AG: – Pora postawić pytanie: w jakim stopniu z waszej, naukowców, pracy korzystają klubu, wszelkiego typu organizacje sportowe, trenerzy itp.?

JCh: – Niestety, najczęściej nie korzystają. Bo… nie są przekonani do wprowadzenia nowych rozwiązań, obawiają się wprowadzenia większych obciążeń, aby nie przeciążyć zawodników, po prostu boją się utraty pracy. Pamiętam jak w Zagłębiu Lubin przełamywałem barierę zmęczenia u bardzo młodego wówczas Łukasza Piszczka, dopiero walczącego o swoją pozycję w zespole. Był on jednym z bardzo nielicznych zawodników, który to zaakceptował. Może dlatego, że młodego łatwiej przekonać niż starszego. Nie trzeba przypominać, jak daleko Łukasz zawędrował.

AG: – Czy nie powinno to być jakoś zorganizowane? A nie, że jeden czy drugi piłkarz, ot tak, zatelefonuje do panów i poprosi o wsparcie?

WS: – Myślę, że to w końcu zacznie być regulowane. Nowy dyrektor sportowy PZPN, Marcin Dorna, już zapowiedział nawiązanie ścisłej współpracy z akademiami wychowania fizycznego, które są naturalnym zapleczem naukowo-badawczym sportu. Do pierwszego spotkania w tej sprawie ma dojść już w połowie grudnia. Wtedy zostaną omówione wszystkie problemy, być może również wieloletnie naukowe zaniechania i zaniedbania.

MK: – Zadał pan pytanie, czy ludzie sportu korzystają na pracy wyższych uczelni. A ja bym odwrócił tę kwestię i zadał pytanie, czy my – naukowcy – korzystamy z wiedzy trenerów? Ewidentnie brakuje nam spotkań, na których i my moglibyśmy się uczyć. Aż się prosi, by przy różnych okazjach porozmawiać i zapytać, co trenerzy sądzą o takim czy innym problemie? Oni też mogą nam dać podpowiedź, jakie te badania powinny być! Bo wiedzą, co im jest potrzebne, żeby osiągać lepsze wyniki.

xxx

I to stwierdzenie jest bardzo dobrym momentem, by postawić kropkę – ze świadomością, że każdy z poruszonych tematów wart byłby osobnego potraktowania i rozwinięcia.


Foto główne: Łukasz Sobala/PressFocus