Był o krok od Legii, gra przy Kałuży

Chorwat na szerokie wody wypłynął jako zawodnik HNK Rijeka. – Chcieli mnie, gdy byłem jeszcze dzieckiem, ale wiązałoby się to z dojazdami na drugi koniec miasta. Ostatecznie trafiłem do Rijeki w wieku 14 lat, a trzy lata później zadebiutowałem w chorwackiej ekstraklasie. Grałem też w młodzieżowych reprezentacjach Chorwacji, od U-16 do U-21 – opowiada. Tam za kolegów w zespole miał Ante Rebicia, Szime Vrsaljko czy Marcelo Brozovicia, który latem cieszyli się z wicemistrzostwa świata.

6 mln euro za transfer

W wieku 21 lat chciał odejść z Rijeki. – Zacząłem źle czuć się w naszej szatni. Pojawiło się wielu nowych zawodników, a ja, jako młody człowiek z Rijeki nie mogłem zrozumieć, dlaczego wielu z nich traktuje ludzi jak śmieci. Chciałem odejść, ale Rijeka żądała za mnie 6 milionów euro i ostatecznie skończyło się na wypożyczeniu do Spezii – opisuje.

Spezia to włoski klub, który wówczas miał tego samego właściciela co Rijeka, więc transfery były uproszczone. W debiucie strzelił gola, potem było już łatwiej, szybko zadomowił się w Serie B. – W drugim sezonie naszym trenerem został Nenad Bjelica. To dobry szkoleniowiec i dobry człowiek, więc nieźle nam się współpracowało – mówi. Po tym sezonie miał propozycję z Legii i już szykował się do przeprowadzki do Warszawy.

– To była bardzo dobra oferta i chciałem z niej skorzystać. Początkowo Rijeka wciąż chciała za mnie spore pieniądze, ale udało się zbić cenę. To nadal była spora kwota, jednak wszystko było już praktycznie uzgodnione, zdążyłem się nawet spakować. Wtedy jednak Rijeka znów podbiła cenę i sprawa upadła – wspomina Datković. Zamiast do Warszawy, trafił do szwajcarskiego Lugano na kolejne wypożyczenie. – Szukałem nowego wyzwania, a w Szwajcarii miałem możliwość pracy z takim trenerem jak Zdenek Zeman. To było bardzo ciekawe doświadczenie – zaznacza.

Chorwacki „klub kokosa”

Po rocznym pobycie w Lugano nadal miał ważny kontrakt z Rijeką, ale nie uśmiechał mu się powrót do ojczyzny, w efekcie trafił do tzw. i znanego i u nas „klubu kokosa”. – Chcieli przedłużyć ze mną umowę, a ja się nie zgadzałem, dlatego przez dwa miesiące tylko biegałem wokół boiska. Uratowali mnie ludzie ze Spezii. Znali mnie już jako zawodnika, więc ponownie zdecydowali się na mój transfer, tym razem postanowili mnie wykupić – mówi chorwacki obrońca. We Włoszech spędził tylko rok, by zaraz trafić na kolejne wypożyczenie.

– W Spezii musieli obniżyć budżet, a ja nie chciałem zgodzić się na obniżkę zarobków i tak trafiłem do Rumunii. Jesienią zeszłego roku zaliczyłem udane sześć miesięcy w barwach zespołu Universitatea Craiova – przekonuje. Zimą natomiast wpadł w oko Michałowi Probierzowi. – Byliśmy na zgrupowaniu w Turcji, gdzie przebywała też Cracovia. Spotkałem się z trenerem Probierzem i szybko zdecydowałem się na transfer – podkreśla. W Krakowie liczy na odrobinę stabilizacji, bo podpisał kontrakt do 2020 roku.

W dotychczasowej tułaczce często towarzyszył mu Antonini Czulina. – Znamy się od małego, graliśmy razem jako dzieciaki, potem w podobnym okresie przebiliśmy się do pierwszego zespołu Rijeki. W kolejnych latach graliśmy razem w czterech różnych klubach, a dziś obaj jesteśmy w Cracovii – zwraca uwagę Datković.

Tata piłkarzem

Piłkarskich genów mu nie brakuje. – Mój tata też był piłkarzem i również grał jako środkowy obrońca. To on zaraził mnie miłością do piłki. Siostra za to była siatkarką, ale musiała skończyć grę z powodu kontuzji – wspomina.

Wiosnę stracił z powodu kontuzji, a w tym sezonie miejsce w składzie wywalczył dopiero w połowie września. – Cieszę się, że kłopoty zdrowotne mam już za sobą. Teraz czas, by Cracovia wreszcie zaczęła marsz w górę tabeli. Wierzę, że wkrótce coś zaskoczy w naszej grze i wyniki wreszcie będą na miarę oczekiwań – zapowiada.

 

Na zdjęciu: Niko Datković wreszcie wywalczył miejsce w składzie Cracovii. Wygryzł Ukraińca Ołeksija Dytiatjewa.