Był zimny prysznic, a tu Polska na horyzoncie

W Belgii jeszcze do dziś nie otrząsnęli się z wysokiej porażki u siebie z „Oranje”.


To był jeden z najbardziej zaskakujących wyników w Dywizji A Ligi Narodów, gdzie przecież zaskakujących rezultatów nie brakuje. Notowana nie miejscu numer 2 w rankingu FIFA reprezentacja Belgii poległa w Brukseli z Holandią aż 1:4. Mogło być jeszcze gorzej, bo przecież honorowe trafienie dla gospodarzy ze strzału Michy Batshuaya padło już w doliczonym czasie.

Alarmowy dzwonek

Dla popularnych „Czerwonych Diabłów” to najwyższa porażka u siebie od lat. Tutaj dodajmy, że w trzech ostatnich eliminacjach do mistrzostw świata Belgowie na 28 meczów nie przegrali ani razu, a zanotowali aż 23 zwycięstw! Do tego byli na trzecim miejscu na ostatnim mundialu, a i teraz są w gronie kandydatów do czołowych miejsc na MŚ.

Tymczasem w piątek u siebie zostali rozjechani przez Holendrów. Nic dziwnego, że po takiej klęsce na drużynę prowadzoną przez hiszpańskiego szkoleniowca Roberto Martineza, który belgijską kadrę prowadzi od 2016 roku, posypały się gromy. Sam selekcjoner nie oszczędzał swoich zawodników i ostro komentował to, co stało się na boisku.

– To był taki konieczny dzwonek alarmowy dla wszystkich. Wszyscy muszą sobie zdawać sprawę ile jeszcze pracy przez nas do wykonania. Jeszcze raz muszę spojrzeć na listę powołanych graczy i podjąć właściwe decyzje. Pracuję z tą drużyną już jakiś czas, a teraz jak widać muszę się upewnić, że nie popełnię żadnej pomyłki automatycznie powołując pewnych graczy na mistrzostwa świata. Nikt nie ma abonamentu na grę w narodowych barwach – grzmiał po meczu selekcjoner Belgów.

Nie jest to dla nich żadnym usprawiedliwieniem, ale po niespełna 20 kilku minutach boisko musiał opuścić ich as z przodu Romelu Lukaku. Belgowie zaczęli nawet dobrze, ale potem przydarzyła się katastrofa i Holendrzy w niewiele po godzinie gry prowadzili już czterema bramkami! Jak będzie w starciu z biało-czerwonymi? To okaże się w środę, ale na pewno nasz zespół musi być czujny, bo Belgowie są mocno podrażnieni tym co stało się w piątek.

Został tylko jeden

Belgijska Federacja Piłkarska – Royal Belgian Football Association przypomina na swojej stronie, że poprzednie spotkanie pomiędzy obiema reprezentacjami miało miejsce dawno temu, a konkretnie w eliminacjach do Euro 2008. W listopadzie 2007 roku pokonaliśmy belgijską jedenastkę na Stadionie Śląskim 2:0, a oba gole dla biało-czerwonych zdobył wtedy Euzebiusz Smolarek. Dla polskiej reprezentacji było to historyczne spotkanie, bo dało pierwszy awans na mistrzostwa Europy.

Tamten mecz na starym stadionie Śląskim obserwowało aż 80 tys. kibiców. Zresztą w tamtych eliminacjach pokonaliśmy Belgów dwa razy, bo rok wcześniej w Brukseli na Stadionie Króla Baudouina I po golu Radosława Matusiaka było 1:0 dla nas. Z tamtego czasu w kadrze rywala został jeszcze jeden gracz, to doświadczony, bo 35-letni już Jan Vertonghen, który w narodowych barwach na koncie ma już 137 meczów i o siedem spotkań wyprzedza naszego Roberta Lewandowskiego. W jego wypadku ukoronowaniem pięknej kariery ma być mundial w Katarze.

– Z Holendrami dobrze zaczęliśmy przez 20 minut, nieźle to z naszej strony wyglądało. Potem kontuzja Lukaku, jego zejście z boiska i coś się zacięło. Na taki wynik złożyło się kilka czynników. Na pewno w kolejnych meczach będzie inaczej – podkreśla Vertonghen.

LICZBA

19

RAZY mierzyły się ze sobą dotąd piłkarskie reprezentacje Polski i Belgii. Bilans jest korzystniejszy dla biało-czerwonych, którzy 7 spotkań wygrali, a po 6 zremisowali i przegrali. Bilans bramek 26:20 na korzyść Polski. Co ciekawe wśród tych gier było siedem o punkty, a aż pięć zakończyło się naszą wygraną, w tym 3:0 po pamiętnym hat tricku Zbigniewa Bońka na hiszpańskim mundialu w 1982 roku.


Na zdjęciu: Belgowie zostali przez Holendrów upokorzeni. Nie dał rady nawet Kevin De Bruyne.

Fot. Zheng Huansong/PressFocus